środa, 28 grudnia 2011

Nawzajem?

"Z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę Ci wszystkiego NAWZAJEM, wszak to najczęstsze i najpełniejsze życzenia" - życzyłam w tym roku. Większość nie zrozumiała. Odebrali to jako obraźliwe. Stwierdzili, że mam dziwne poczucie humoru. Nie zrozumieli.
Ja też ich nie rozumiem.
Ale rozczulanie się nad sztucznym, formalnym, rutynowym "Wszystkiego najlepszego, wesołych, zdrowych, pogodnych... i szczęśliwego Nowego (choć powinno być raczej "nowego")..." już było.
Teraz czas nadrabiania wszystkiego co "zrobię po Świętach", maczania kawałków pomarańczy w gorącej czekoladzie (sama robiłam!), zjadania ostatków pierników (sama piekłam!), spijania grzańca i świątecznego wina (sama kupiłam... bo nie miałam pomysłu na prezent, a alkohol zawsze się sprawdzi), sprzątania, ogarniania i denerwowania się, bo czas ucieka, wolne się kończy, a ja przecież TYLE zaplanowałam.
Standard.
Irytują i rozśmieszają mnie ludzie, co to się stało z "naszym" pokoleniem? (serio "naszym"?)
Dialog podsłuchany w Empiku:
<i> chłopak i dziewczyna, chyba parka, wiek około 20-25 lat, przeciętni, jak każdy inny na ulicy, nic szczególnego.
Przy wyjściu:
Dziewczyna: Chodźmy już.
Chłopak: Jeszcze do Super-Farmy idziemy.
D: Po co?
Ch: Po krem.
D:....?
Ch: Dla ciebie.
D: Ale ja mam krem.
Ch: Ale na noc nie masz.
D: Przestań....
Ch: Idziemy po ten krem, żebyś na ryja miała, ja z byle szmatą się na mieście pokazywał nie będę!

Czy rzeczywiście byli to przeciętni młodzi ludzie włóczący się po sklepach w świątecznym czasie, jak wielu innych?
Nie jestem z tej epoki.
Boję się.
Tja, "O Północy w Paryżu" się oglądało. Phi.

I ta cała gadka o Sylwestrze.
Mam trzy plany i znając życie (i ludzi) ani jeden nie wypali.
Do siego roku! Hej kolęda, kolęda!

Słucham:
i zasypiam.
Koniec narzekania, tyle do roboty!
Wszak obiecałaś sama sobie, że to "wszystko po Świętach", mimo że na wstępie wątpiłaś - zadbaj chociaż o pozory.


środa, 21 grudnia 2011

Świąteczni, niekonsekwentni, zabawni

Tyle gadania o niewinnym opadzie atmosferycznym. Zabawne.
To komiczne jak niekonsekwentni są ludzie. Od co najmniej miesiąca wszędzie, wszędzie proszono o śnieg: na facebooku, na kwejku, na bloggerze, na twitterze, w szkołach, na uczelniach, w autobusach, w esemesach, na GG. "Święta bez śniegu to jak film bez muzyki", "Śniegu, przybądź", "Bez śniegu nie czuć ducha świąt" i mnóstwo innych wzniosłych myśli. Proszę bardzo, dar niebios - tuż przed Bożym Narodzeniem świat pokryła śniegowa kołderka. Naturalnie wszyscy spragnieni śniegu powinni się cieszyć, wyjść na dwór, porzucać śnieżkami, zrobić kulig, "poczuć ducha świąt" - zgodnie z zapowiedziami. I co?
"W śniegu mam na przystanek iść?", "Kurde, ale nas zasypało, mógłby stopnieć od razu po świętach", "Ślisko na drogach, zaczną się wypadki, opóźnienia pociągów..", "Ale zimno, nie chce mi się z domu wychodzić".
Oto wasz upragniony śnieg.
Współczuję Panu Bogu. Co ma zrobić, by było dobrze? Słuchać próśb o świąteczny śnieg, zesłać go ku uciesze ludzi, a potem słuchać narzekania? I stopić?

Ecce homo. Najpierw prosi, potem narzeka. Najpierw szuka, potem żałuje. Wydaje fortunę na obżeranie, by potem wydać fortunę na odchudzanie. Niszczy zdrowie oddając się pracy, by zarobić pieniądze - przeznacza je na poprawienie stanu zdrowia, bo umiera z przepracowania. Kupuje najnowsze trendy mody - nie będzie w tym chodzić, bo teraz wszyscy mają to samo. Spędza godziny surfując po internecie, czyta że takie uzależnienie jest szkodliwe i postanawia się zmienić - szuka w internecie, jak wyleczyć się z uzależnienia od internetu. Odkłada wszystko na weekend - narzeka, że nie ma wolnych od pracy weekendów. Na miesiąc przed świętami planuje cztery rodzaje ciasta, pierniczki, o, jeszcze makowiec, może zrobić też struclę? - płacze, że znowu przytyje od świątecznych słodkości. Zaprasza wszystkie ciotki, wujki, babcie, dziadki, sąsiadki, kuzynki, kuzyny na obiad - rozpacza, że nie poradzi sobie a takim przyjęciem, mogliśmy pójść do restauracji.
Przekomiczne.
Ecce homo.
Ecce ego.


Co do śniegu, wokół którego tyle szumu - lubię zimę na wsi. Lubię te zasypane pola i przyśnieżoną wieżę kościoła, kiedy idziemy na pasterkę. Dzisiaj w mieście - park, skwer, Krakowska - tak, ale ciapa na ulicy, gigantyczne kałuże przy przejściach dla pieszych, wybłocone chodniki - nie, nie lubię.



wtorek, 20 grudnia 2011

Banał herbaty

Tak, siedzenie na parapecie z kubkiem herbaty/kakao/gorącej czekolady nie jest już ani romantyczne ani oryginalne ani nie świadczy o czymkolwiek. Jest jak te wszystkie komedie pełne miłosnych rozterek, ale zawsze z happy endem. Takie banalne, proste, wręcz tandetne. Ale miłe.
Kicz ma prawo bytu i lubię go.. czasem? albo i często. Bo jest miło, ciepło, dobrze, fajnie, przyjemnie.
I siedzę na parapecie z kubkiem herbaty, patrzę się tępo w eter i słucham. Myślę, sięgam po książkę, znowu myślę, coś bazgrolę. Jakie to tanie. Jakieś świeczki zapachowe kopcą się gdzieś tam na drugim końcu pokoju - mojego pokoju, tak rozległego i tak ciasnego jednocześnie.
Scena niczym kadr pierwszego lepszego filmu o miłości/życiu/refleksjach/uzależnieniach/jakiegokolwiek czwartkowego hitu Dwójki.

Upieram się, że wieczorne picie herbaty to coś więcej. To mój rytuał. Herbata otrzeźwia umysł i uspokaja myśli. Czekam, aż trochę wystygnie, patrzę jak paruje, a wraz z parą ulatniają się te wszystkie dziwaczne pomysły. Pierwszy łyk, rozgrzewający, dostarcza nowych iskierek, nowych refleksji - czekam, aż trochę wystygnie - a myśli znowu uciekają. Szukanie siebie.
Mocna, gorzka albo aromatyczna owocowa, często biała, rzadziej zielona, bywa ziołowa, z cukrem -  kiedy trzeba dosłodzić życie, podwójnie mocna esencja - kiedy potrzeba kopniaka.
Herbaciany rytuał.
Wieczorny rytuał.
Chyba lubuję się w banałach.

Piję i słucham:




Tajemniczy Maksymilianie P. - dziękuję za Twoją wiadomość. Zaintrygowała mnie i mile podbudowała, choć z drugiej strony zaniepokoiła, bo jakość mojego bloga - tak czuję - jest coraz gorsza. Mam nadzieję, że się nie rozczarujesz, z niecierpliwością czekam na jakąkolwiek e-formę z Twojej strony...

niedziela, 18 grudnia 2011

Sex through the ages

Pisząc pracę na historię natknęłam się na wzmiankę o muzeum seksu. Zaintrygowało mnie to. Bo czego tu się spodziewać: wyrafinowanego erotyzmu czy taniego wyuzdania?
Autorka artykułu pisze raczej o tej drugiej opcji. Najciekawszy fragment:
"Największą atrakcją Muzeum Erotyki w Sankt Petersburgu jest pływający w formalinie penis samego Rasputina. Właściciel muzeum kupił go w paryskim antykwariacie za 8 tys. dolarów. Członek słynnego rosyjskiego rozpustnika oddała do antykwariatu jego córka, której zabrakło środków do życia."
Seks kojarzymy z wiekiem dwudziestym, z czasami popkultury, internetu, rewolucji obyczajowej. A przecież seks towarzyszy ludzkości od zawsze, chociaż wciąż jest traktowany jako temat tabu - coraz mniej, ale widok czerwieniącej się mamusi na pytanie dziecka "Skąd się wziąłem na świecie?" pewnie też towarzyszy ludzkości od zawsze.
Mimo wszystko wolę sakralną Kamasutrę od współczesnego "szybko, tanio, smacznie i wygodnie". Uniwersalna reklama wszystkiego - taki znak czasu.


piątek, 16 grudnia 2011

Dariusz Twardoch

Debiutowy występ z chórem akademickim w opolskiej katedrze. Jeszcze nie wiem, jak było.

Kolejne rozczarowanie braterską przyjaźnią. Po raz wtóry wniosek, że chyba mogę mieć przyjaciół od piwa, ale nie od serca. "Wyglądasz na osobę bezproblemową" - fiu fiu fiu, jak łatwo o pozory...

Słucham Księżycowej. To jest to. Nic ponad na dzisiejszy wieczór.


Zakochałam się w pastelach Dariusza Twardocha.
Chyba tego teraz potrzebuję.
Więcej pasteli.





Zdjęcia z http://www.twardoch.art.pl/

piątek, 9 grudnia 2011

December rain


Zdecydowanie tak. Bardzo odpowiada mi klimat tego teledysku.
Grudzień, wszyscy ględzą coś o śniegu... Tak, może dałby inny nastrój. Bo póki co deszcz prowokuje jesienno-dekadencką melancholię. Te wszystkie piosenki z dzwoneczkami w radio, te wszystkie lampki i girlandy w galeriach handlowych, te wszystkie aniołki i mikołajki... Nie czuję tego. Szał prezentów? Nie, dzięki.
Jarmark bożonarodzeniowy? Dla grzańca i foremek na pierniki - chętnie.
Dawna stolico Polski, jeszcze przybędę.

Zauroczyło mnie to zdjęcie. Znalazłam na czyimś blogu.

czwartek, 8 grudnia 2011

Come in and stay a while



Come in and stay a while.
Cast the world aside for now.

Give yourself a chance to breathe.

And try your best to smile.

Sometimes it's hard to relex,

but you need to take the time.

Pleasantries can be some help,

if you search until you find.

The one who takes your foundest dream.

And turns it into now.

So let this place be your lifestyle.

Come in and stay a while.

Śliczna jest ta harmonia. Kojarzy mi się z nocnym spacerem miejskim deptaczkiem w świetle lamp. Tekst troszkę naiwny, choć w takiej prostocie tkwi jego siła. Gwoździem jest melodia. Piękna.
Śpiewamy z chórem ten utwór. Chór stał się dla mnie jakimś rodzajem sensu egzystencji. Kiedy wszystko jest dupiate, płytkie i puste - chór daje mi to, czego szukam. Przynajmniej jakąś namiastkę, bo chciałabym więcej.
W sumie to dużo dzieje się w Opolu. Całkiem całkiem.
Był profesor Miodek. Był bożyszcze Świetlicki. Były dobre koncerty. Jest dobra wystawa w muzeum. Jest Word Press Foto. Ale raz -  nie mam z kim iść, dwa -  nie umiem pójść bo mam pierniczone zajęcia rozbełtane po całym dniu. 
I znów pozostaje mi szwendanie się po tym moim-niemoim, ale jednak moim, choć w sumie tak bardzo nie-moim mieście, odwiedzanie w międzyczasie kawiarń tych moich i tych niemoich, albo nie-moich, picie kawy w ilościach zagrażających stanowi zdrowia i portfela, narzekanie, czasem jakaś impreza "dla odreagowania".
I wieczorny powrót do domu, krótka, nie-krótka dygresja, jakaś refleksja, jakaś pseudofilozoficzna rozprawa z samą sobą i znowu ta pointa: A czego ty się kurwa spodziewałaś?




środa, 7 grudnia 2011

Otwórz wódkę, a wódka otworzy ciebie.

Piwo smakowe + kawa + frytki  + cherry coke + karmelowe fajki = zły pomysł, a zagryzienie tego porządnym obiadem wcale nie poprawia sytuacji. Objawy kaca jednogwiazdkowego, ale do pięciu gwiazdek wciąż daleko. Kurwienie na czym świat stoi też nie polepsza sytuacji, ale w sumie to dobrze mi z tym. Dwa dni mnie w domu nie było, a na facebooku 13 powiadomień. Gosh, czym ja żyję.

Pozdrowienia dla Ani i innych logopedałek, które zaczęły śledzić mojego bloga. Obiecuję teraz zamieszczać tu treści bardziej wartościowe (chyba już kiedyś to obiecywałam).

Żeby ten post miał jakikolwiek sens, wstawiam znalezionego dziś kwejka, to jest kwejk dnia.
Homo sapiens sapiens myśli, że ma władzę nad światem. Ale to świat ma władzę nad homo, niekoniecznie sapiens, niekoniecznie sapiens sapiens.




Wazon tłukący ręce. Prezenty rozpakowujące człowieka. Banan ślizgający się na skórze. My otwieramy wódkę, potem wódka otwiera nas.

piątek, 2 grudnia 2011

Seek him

Nie żałuję. Ani tego, że się nie wyspałam, ani tego, że znowu nic nie zrobiłam, ani łamania przepisów drogowych, żeby zdążyć, ani nawet tego, że nie do końca wyszło tak, jak planowałam.
Wszystko wynagradzają doznania muzyczne.

E. Elgar - Great is the Lord
J. Dove - Seek  Him that Maketh the Seven Stars
E. Elgar - Give Unto the Lord
A. Dvořák – Msza D-dur op.86

 Paul McCreesh - dyrygent
Susan Gilmore Bailey - sopran
Katy Bray - alt
Richard Rowntree - tenor
Ben Davies - bas
William Whitehead - organy
Chór Filharmonii Wrocławskiej

Seek  Him that Maketh the Seven Stars - jak dla mnie najlepszy utwór wieczoru. Ciarki.
Nieziemski. Brzmienie organów tak niespotykane, że sama nie wiedziałam, co się dzieje. Czułam, że ta muzyka wypełnia kościół, że dźwięki fruwają gdzieś wokół w powietrzu, jedne wiszą w eterze, inne płyną giętką falą.
Czar.
Nie żałuję.


Back it up

Usłyszałam dzisiaj, ze jestem podobna do niej:


Kiedyś usłyszałam, że jestem podobna do Dity von Teese. W dobrze ułożonych włosach i czerwonej szmince  - może rzeczywiście, i do jednej i do drugiej.
Lubię ten utwór Caro. W ogóle lubię jej muzykę. "Back it up" to taka zabawa, trochę w chowanego, trochę w ciuciubabkę. Zabawna, luźna, wpada w ucho - fajna piosenka na wieczór.
Z tym, że po 30 odtworzeniach rzygam nią. Ale wciąż słucham.
Lubie zapętlenia.

środa, 30 listopada 2011

Wróżby z wosku, wosk z wróżeb

Będzie pani przeklinać, że trafiła na polonistykę. Co to za polonistyka, kiedy nikt nie zna tego wiersza? Mądre panie też nie? Toż to gimnazjalizacja! Państwo nie potraficie korzystać z książek. Książka to ósmy cud świata. Ta książka ma swoją historię... Dziewczynki - harcerki po wojnie ze wzruszeniem zszywały okładki...

Wróżę sobie, że chcę zaliczyć jakoś te wszystkie przedmioty, te śmieszne, te nudne, te dziwne i te przerażające. Wróżę sobie, że chcę wyjechać, ale wrócić za jakiś czas. Wróżę sobie, że mogę mieć wszystko, co zechcę. Oprócz dwóch rzeczy.
Pierwsza z nich to satysfakcja.

Płaszcz, kozaki - oficerki, gruby szal, najlepiej kilka, duża torba - lista zakupów na jutro. Jeszcze wełniane swetry i duże golfy, jakaś dzianinowa sukienka też by mogła być i jeszcze spódnica z wysokim stanem - ale tego poszukam w jakimś sh. Życzę sobie, żeby udało mi się to kupić.

Wróżę sobie, wróżę...


Ta muzyka ma w sobie coś poruszającego zmysły.
Sarah McLachlan niezastąpiona, ale głos Shelley Harland też miesza mi w głowie.


niedziela, 27 listopada 2011

Brian Dettmer

Szukam, żeby nie marudzić. Szukam szukam szukam. Telefon. Papieros. Samochód. Rozmowy w samochodzie. Muzyka. Jeszcze chwilka. Ziewa, muszę iść. Jeszcze chwilka. Seks - dobry temat. Dwie chwilki. Dziesięć chwilek. Dobra, idę. Jutro kolokwium. Wracam. Szukam. Szukam szukam szukam szukam. Ble ble ble, fajne, o, niezłe, syf, syf, syf. O. Mam.
Znalazłam coś godnego uwagi. Ciekawego. Więcej na stronie artysty: http://briandettmer.com/, tutaj kilka dla przedsmaku:

Taka książko-sztuka. "Książka jest ósmym cudem świata" - mawia profesor z poetyki. Taka sztuka to trochę profanacja tego cudu. Monie Lizie domalowano wąsy, to i książkę przekabacono na stronę bardziej współczesną.

Nothing fixes a thing so intensely in the memory as the wish to forget it.

Tego się obawiałam. Że mój blog zejdzie na psy (o ile kiedykolwiek trzymał jakikolwiek poziom) z powodu moich egzaltacji, samopoczucia, położenia i ogólnego stanu rzeczy.

Zasłyszałam dzisiaj w radio jakiś hit, mniej więcej z lat 80', to chyba była grupa Smokie. No pewnie! Smokie i szlagier "Living next door to Alice". Właśnie wbiłam w Google. Rok 1976. Nuciłam sobie pod nosem znany refren, wkrótce tata zaczął mi wtórować i  skomentował: Córciu, jaki to był kiedyś przebój... To taka stara piosenka, ma z dobre 20 lat.
- Tato. Na bank starsza. 20 lat temu to mama była ze mną w ciąży.
- Niemożliwe.
-...
- Rzeczywiście. Dziecko, jaka ty jesteś dorosła, niedługo będziesz starą panną. Chociaż teraz nazywa się to "singielka".

No tak. Kiedyś myślałam, że jestem dorosła. Odpowiedzialna. Dojrzała. Że mam swoje cele. Że wiem, do czego zmierzam. Może tak było.
Teraz, a może ostatnimi czasy, może właśnie dzisiaj szczególnie, czuję się jak zahukana nastolatka. Jak nastolatka, która robi złe rzeczy tylko dlatego, że są złe. Jak nastolatka, która uważa, że nikt jej nie rozumie, że otacza ją banda idiotów, pustych dziuń i ludzi bez zainteresowań. Jak nastolatka żyjąca infantylnymi hasłami z internetu, widząca życiową filozofię w tanich sloganach. Jak nastolatka chcąca zrobić sobie krzywdę, ale niemająca na to odwagi. Weltschmerzen i mizantropia.
Zawsze miałam skłonności do narzekania. Zawsze miałam skłonności do komplikowania.
Ale myślałam, że ten etap mam już gdzieś daleko za sobą.

Wiem, że to dopiero dwa miesiące studiów. Ale już wiem, że to nie to.
Wiem, że podły nastrój mi minie.
Wiem, że znajdę jeszcze wartościowych ludzi... Nie wiem. Ale mam nadzieję.
Postępuję wbrew sobie. Ale nie wiem, zupełnie nie wiem, co mam robić/myśleć/mówić/czuć, żeby było dobrze.
Przecież nie zrezygnuję ze studiów, bo co ze sobą zrobię? Z drugiej strony, na jakim innym kierunku siebie widzę? "Wszystkie kierunki humanistyczne są bezproduktywne" - no przecież na elektrotechnikę się nie przeniosę. A skoro są bezproduktywne, to po co, kurwa, w ogóle takowe istnieją. Porzygam się, jeżeli znowu usłyszę, że humaniści nie wnoszą niczego dla świata. Porzygam się, jeżeli znowu ktoś mnie zapyta, czy jestem nieszczęśliwie zakochana.
Rzygam tym wszystkim.
Rzygam swoim narzekaniem.
Rzygam swoim systemem i tą całą pseudofilozofią.
Fuck it.

czwartek, 24 listopada 2011

Faerie's arie and death walz

Chciałabym tu napisać konstruktywny komentarz... Ale chyba nie jestem w stanie. Patrzę na te nuty, słucham... Momentami brzmi jak seria pocisków z karabinu maszynowego, jakieś to kosmiczne, futurystyczne, przerażające, ale jednocześnie zabawne. Danse Macabre?

John Stump -  Faerie's arie and death walz




“String Quartet No. 556(b) for Strings In A Minor (Motoring Accident)” :

“Prelude and the Last Hope in C and C Minor" :

niedziela, 20 listopada 2011

Don't cry?

I kolejny przebimbany weekend, kiedy to tyle sobie obiecywałam, a nie zrobiłam niczego produktywnego. Chyba, że uznamy myślenie za czynność. Czy kontemplacja jest robieniem? Czy istnieje etykietka z napisem: zawód - człowiek myślący? Chociaż... Myślenie a przemyślanie to nie to samo. Można przemyśleć, ale nie pomyśleć. Nie snuję planów, a refleksje.  Wciąż się zastanawiam, co z tego wyniknie, o ile wyniknie cokolwiek. Może po prostu pomilczymy, pogadamy o czymś innym, On przerwie, bo będzie musiał zadzwonić do niej, nigdy nie wrócimy do wątku, jakieś sprawy organizacyjne, na którą jutro, aha, ok, tak, tak, no to dzwoń, mam jutro na 8, nie, nie byłam, aha, spoko, trochę ciszej, nie pal w samochodzie, nic mi nie mówił, nie miałam okazji, tak, nie, jutro mnie nie będzie, znowu nie poćwiczyłam, ok, tak, no dzwoń, nie, nie, oczywiście, możesz na mnie liczyć, przecież wiesz, że dla Ciebie wszystko zrobię, ok, spoko, tak, nie wiem, skoro tak uważasz, przepraszam, ok, spoko, to była moja wina, fajna muzyka, ok, spoko, dobra, tak, nie, nie wiem, spoko, nie, chyba nie tak to sobie wyobrażałam, jakoś, no, zimno mi, fajnie by było, lubię Cię w tej koszuli, ok, spoko, spoko, staram się nie używać wulgaryzmów, ale się kurwa nie da, nie, wcale mnie to nie wkurza, troszkę irytuje, daj troszku ciszej z łaski swojej, tak, w niedzielę, zajmę się tym, no dzwoń, nie ma sprawy, szybko dzisiaj, tak, kolędy, nie przeszkadza mi to, tak, do jutra, pa, tak, spoko, dziękuję, to moja wina, dzwoń, spoko, tak, tak, tak, nie, nie nie, no, racja, spoko, przepraszam, do jutra, pa, jak coś to dzwoń, pa, KOCHAM CIĘ.
"Oj tam oj tam" - jako uniwersalny tekst podsumowujący.





sobota, 12 listopada 2011

Make it rain


Cygaro i whiskey, wieczór i deszcz. I dym, dużo dymu, myśli zadymione, myśli przydymione.

Nie mam.
Ale mam poezję Świetlickiego w jesienny wieczór. I mam Toma Waitsa - odkrycie sezonu, jak mogłam kiedyś uważać, że to nie jest muzyka dla mnie?! Ależ to jest idealnie dla mnie!
Nie mam whiskey. Nie pogardziłabym winem, ale też nie mam. Jeszcze chętniej spojrzałabym na wino wypite z KIMŚ, ale też nie mam.
Cygara też nie mam. Ani cygaretki. Zadowalam się papierosem.
Trochę za mało dymu, ale myśli zadymione, myśli przydymione, myśli tlące są.
Dekadencji mi się, kurwa, zachciało.


Coś dawno nie oglądałam "Casablanki", "Coffee&Cigarettes" jeszcze nie ściągnięte. Zadowolę się "O Północy w Paryżu".
Zadowalam się namiastkami. Zadowalam się byle czym.
Ale co tam.
Wiersz Czechowicza mi się przypomniał:


że pod kwiatami nie ma dna
to wiemy wiemy
gdy spłynie zórz ogniowa kra
wszyscy uśniemy
będzie się toczył wielki grom
z niebiańskich lewad
na młodość pól na cichy dom
w mosiężnych gniewach
świat nieistnienia skryje nas
wodnistą chustą
zamilknie czas potłucze czas
owale luster

Póki się sączy trwania mus
przez godzin upływ
niech się nie stanie by ból rósł
wiążąc nas w supły
chcemy śpiewania gwiazd i raf
lasów pachnących bukiem
świergotu rybitw tnących staw
i dzwonów co jak bukiet
chcemy światłości muzyk twych
dźwięków topieli

jeść da nam takt pić da nam rytm
i da się uweselić

którego wzywam tak rzadko Panie bolesny
skryty w firmamentu konchach
nim przyjdzie noc ostatnia
od żywota pustego bez muzyki bez pieśni
chroń nas. 


To jest to. Z pustką i bylejakością nie ma co walczyć.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Na zakręcie

Podejrzewam, że w najbliższym czasie nie pojawi się tutaj ani nic wartościowego, ani nic ciekawego, ani nic sensownego (o ile kiedykolwiek się pojawiało).

Nie wiem, co jest za zakrętem. Niech jest co chce, ważne, żeby było cokolwiek. Boję się, że wypadnę z zakrętu. Że nie wyczuję, kiedy przyhamować, a kiedy docisnąć gaz. Albo przezornie zaciągnę ręczny i spartaczę wszystko jeszcze bardziej.

Za zakrętem może czeka 
Droga nowa i daleka
A choć dziś ją omijamy
Jutro tuż za progiem bramy
Może ścieżka nas uwiedzie
Która wprost na księżyc wiedzie


Bo przeszłość
Jest to dziś
Tylko
Cokolwiek dalej


Pomijając wersyfikację i interpunkcję  - chyba tak to brzmiało.


Słucham:


Otmuchów past

Jak zaczniesz chodzić na chór, to dopiero poznasz, co to jest życie studenckie - mówili. Rację mieli.
Weekendowe warsztaty chóralne na zamku w Otmuchowie. Bilans:
- czasem wydaje mi się, że śpiewam, tak jak być powinno
- w chórze śpiewają nieprzeciętne osoby
- w chórze wszyscy wszystkich akceptują
- butelki i puszki nie zmieściły się w koszu
- pierwsza studencka impreza
- program artystyczny spłodzony pod jednym kocem, wena wspomagana białym winem
- potrafię grzecznie poprosić o papierosa
- nas Słowian łączy pociąg do dobrej zabawy przy niekoniecznie dobrym alkoholu
- zdobyłam się na wyznanie tłumionego od lat uczucia.
(!!!!)
Nie wiem, co się dzieje. Nie wiem, jak do tego doszło.
Nie wiem.
Piątku, nadchodź, czekam.

Nadal nie wierzę, że to zrobiłam.

poniedziałek, 31 października 2011

(...)11?

To wcale nie było jakieś ustalone, jakieś zaplanowane, po prostu - tak wyszło. Kiedy zaczęłam pisać tego bloga, nie zwracałam uwagi na to, ile postów miesięcznie publikuję. Maj - 11, czerwiec - 11, i dopiero pod koniec lipca się zorientowałam, więc dopilnowałam, aby znowu pojawiło się ich 11.
I tak co miesiąc.
Nie musiałam specjalnie się wysilać - ewentualnie ostatniego zastanawiałam się, czy napisać, czy nie.
Że niby ograniczanie przez formę. Gdzie tam.

Maj, czerwiec, lipiec, sierpień, wrzesień, no i teraz - październik. Tam, dam, dam. Rewolucja.
Nie ma 11 postów.

Czy coś się zmieniło?
Bardzo dużo.

Przedtem też zdarzało mi się nie mieć czasu, nie mieć ochoty, nie mieć weny ani pomysłu. Ale teraz... Nie, to żaden z tych powodów.
To bardziej jakieś poczucie nicości, ale nie takie, jakie już ni się zdarzały, inne, bardziej... zdegradowane.
To chyba nie ja.

Hi, November. Please, be good to me.
Good.
Better.
Mine.


wtorek, 25 października 2011

Moda na nielubienie Coelho

O Paulo Coelho wciąż się mówi. Mniej lub bardziej intensywnie, mniej lub bardziej pozytywnie.
Nazwisko słyszałam, ale jakoś nie miałam specjalnego pociągu, by sięgnąć po jakiś tytuł brazylijskiego pisarza. W gimnazjum wiele moich koleżanek zaczytywało się w "Kołelu", więc w końcu coś wypożyczyłam. Byłam zachwycona! Książka filozoficzna, a jak lekkim językiem napisana! Połknęłam w dwa dni. Chciałam wypożyczyć w biblioteki kolejny tytuł - niestety, wszystko wypożyczone. Znalazłam coś nowego, znów się zachwyciłam, i o Coelho zapomniałam.
Odkąd miałam w domu dostęp do internetu - zaczęłam szukać cytatów dobrych jako opis w komunikatorze. Wpisałam w Google "cytaty, aforyzmy" i... wszędzie Coelho! Skarbnica aforyzmów! Życiowe mądrości! Piękna tematyka! Mistrz współczesnej powieści!
Nazwisko ciągle gdzieś się kręciło.
Zaczęłam czytać e-booki - niestety, poddałam się. Bardziej ze względu na formę niż na treść.

Ostatnimi czasy znowu zrobiło się głośno o Brazylijczyku. Tym razem społeczność (zwłaszcza internetowa)  już nie zachwyca się sentencjami. Tym razem Coelho zarzuca się pseudofilozoficzny bełkot, symplistyczny styl, silenie się na niby-mądrości, a nawet plagiat i promowanie magii, mistycyzmu, etc.
Sięgnęłam po kolejne książki.
Walkirie - momentami nudne i naciągane, ale nieraz fascynujące. Dwa dni.
I Zahir - nie dokończyłam, stwierdziłam, że internauci mają rację. Dłuży się i dłuży...
Mam do siebie żal, że za łatwo się poddałam - Zahir nie był wcale trudną lekturą, ale...Zniechęciłam się.

Nielubienie Coelho jest teraz modne. Co więcej - Coelho nie lubią osoby, które nie przeczytały żadnej z jego książek, albo - co gorsza - nie znają żadnego tytułu (!!!).
Dlaczego to, czym zachwycaliśmy się jeszcze nie tak dawno, teraz nas odpycha?
Na jakiej podstawie przekreślamy coś, o czym nie mamy pojęcia?
Nie styl Coelho mnie boli, nie to, że już się go tak nie ceni, ale to, że zgodnie z internetowym trendem mnóstwo ludzi wypowiada się o książkach, których w życiu nie trzymało w ręku, ba, nie widziało okładki!

Polecam przeczytać chociaż jedną książkę i ocenić samemu.
A już w ogóle polecam czytanie Coelho bardziej niż czytanie niczego.
Za to bardziej polecam czytanie Nietzschego niż czytanie Coelho.



piątek, 21 października 2011

W nastroju nieprzysiadalnym

Poetyka - prawdopodobnie jedyny interesujący przedmiot na moim kierunku studiów. Póki co.
Nikt się tego nie spodziewał.
Ja się tego nie spodziewałam.
Ja się tego nie spodziewam.

Polisyndeton - parenteza - solecyzm - zeugma - anakolut - synekdocha - jamb - litotes - teza - antyteza - synteza
Abrakadabra - hokus pokus - czary mary - vindgardium leviosa - alochomora

Kiedy 80 letni zasuszony, pokruszony, siwiuteńki profesor w krawacie wystającym spod szarej kurtki przeciwdeszczowej zachwyca się  Świetlickim, choć nie ma odwagi cytować.


czwartek, 20 października 2011

Jamie Marraccini

Coś innego, coś śmiesznego, coś z pomysłem i "z jajem". Coś różnego od rzeczywistości "Coffee & Cigarettes". Coś kolorowego.
Jamie Marraccini uważa za najlepszy środek wyrazu artystycznego.... Gumę do żucia. No tak - materiał bardzo plastyczny, kolorowy i wymowny - dla mnie guma do żucia jest symbolem popkultury, kojarzy mi się zwłaszcza z latami 90' (pewnie przez dzieciństwo... które smakowało gumą tutti frutti...).





Więcej na gumart.com

czwartek, 13 października 2011

Z drugiej ręki

Dopiero w liceum przekonałam się do second handów, prędzej budziły we mnie odrazę te stosy śmierdzących ciuchów... A potem - cyk! - przecież wcale tak nie jest!  Za to od dzieciństwa kochałam targowiska staroci i antykwariaty, stare książki na strychu i skarby sprzed wojny. Szybko pokochałam i second handy. Taniej, można znaleźć prawdziwe perełki - to wszystko prawda, ale zafascynowało mnie coś innego - historia tych ubrań.

Przechadzam się między wieszakami i przeglądam...
Bardzo elegancka satynowa sukienka... Jej właścicielka musiała być niezwykłą elegantką. Pewnie kupiła ten ciuch na jakieś wesele albo inne wystawne przyjęcie. Kardigan, jeszcze z metką. Nietrafiony prezent? Kupiony pospiesznie na promocji, bez przymiarki, by w domu stwierdzić, że jest za mały? Mocno wychodzony wełniany golf... Już wisi na nim pełno kulek i mechów. Kto mógł go nosić? Pasowałby do wzorowej studentki w okularach, wiecznie przesiadującej w bibliotekach. O,  tunika w drobne kwiatki! To lubię! Niestety, rozmiar 34. Pewnie należała do drobniutkiej hipiski...
Kiedyś w płaszczu, który przywiozła ciotka, bo dostała go od kogoś, kto dostał go od... (...) - znalazłam monetę. Nie wiem, co to była za moneta. Żadnych napisów, żadnej daty, tylko symbol jakiejś kobiety - wyglądała na nimfę, albo Afrodytę. Może to wcale nie była moneta, tylko żeton, albo taka nie do płacenia, ale z tych, jakie zbierają numizmatycy... Nie wiem. Ale wtedy poczułam magię przedmiotów z drugiej ręki.

Dzisiaj skończyłam czytać książkę Romy Ligockiej - wypożyczyłam w bibliotece. W książce znalazłam saszetki po herbatkach odchudzających dla kobiet w okresie menopauzy - ktoś chyba używał ich jako zakładek. I kolejna zagadka - kto czytał te książki przede mną? Kto je wypożyczał rok temu, dwa, pięć, dwadzieścia... Czasem znajduję w książkach notatki, karteczki - przypominajki, świstki z numerami telefonów, wycinki z gazet, paragony...

Gdy gram na pianinie nachodzi mnie refleksja - co grała na nim poprzednia właścicielka? Wiem, że była to teściowa tej kobiety, u której kupowałam instrument. Czy ta pani jeszcze żyje? Czy grała amatorsko, a może była pianistką?  Czy podobnie jak ja - denerwowała się, kiedy coś nie tak grało? Czy wtedy pianino jeszcze stroiło?

Już myślę o pierniczkach bożonarodzeniowych - w zeszłym tygodniu wyłuskałam orzechy, teraz potrzebuję jeszcze laskowych, żeby zarobić ciasto i odstawić do dojrzenia. Planuję odwiedzić jakiś targ staroci i  poszukać foremek  - nowych, ciekawych kształtów. Takie targowiska mają swój urok - każdy przedmiot opowiada jakąś historię, każdy przedmiot jest niezwykły.
W supermarketach mamy do czynienia z masówką prosto z hurtowni, prosto od producenta, byle dużo, szybko i tanio. Byle ludzie kupowali, byle dali zarobić. Super promocja, 21,99 zamiast 21,49 zł!  Konsumpcjonizm, manipulacja, masa. XXI wiek.
Stare przedmioty są jedyne w swoim rodzaju. Czuje się ich magię, czuje się, że kiedyś zostały wykonane z pasją, czuje się ich opowieści, ich zapachy, ich magię...


sobota, 8 października 2011

Śląski Rzym

Ksz-ksz... to szeleszczą liście pod moimi butami. Zimno i deszczowo, ale pogodnie i ciepło. Miła odskocznia od studenckiej rzeczywistości, która póki co wcale nie jest taka, jak obiecywali. Wyjazd muzykoznawczo-muzykokształcący do Nysy. To miasto to naprawdę perełka. Nie bez powodu nazywana Śląskim Rzymem. 13 kościołów (niegdyś 20), ciekawe organy, zacna architektura, rzeźby i malowidła. Domowy rosół i aromatyczna kawa. Śpiewanie w szynobusie i luźne pogawędki z nauczycielami w samochodach. Wspólne przeskakiwanie przez kałuże i  wspominanie "a kiedyś to...".
Piękne miasto, pełne zabytków, z ciekawym centrum (wszystko w pobliżu, a nie...). Bardzo urokliwe.
Podczas takich wyjazdów zawsze nachodzi mnie refleksja, że nie trzeba daleko wyjeżdżać, by zobaczyć i przeżyć coś wspaniałego.
Cudze chwalicie - swego nie znacie?
Cóż, ostatnimi czasy uważam, że każde, każde miasto jest lepsze, piękniejsze i ciekawsze od Op.







Toccata wieńcząca Suitę Gotycką Boellmanna wykonana na organach w nyskiej bazylice - masterpiece!