wtorek, 29 maja 2012

Na szybko

Ponad rok tego bloga, kolejne moje urodziny... Ja mam dwadzieścia lat, Ty masz dwadzieścia lat, przed nami nigdy więcej.... lalala...
Zmieniło się wszystko, poza tym niewiele - że tak sobie pozwolę zacytować. Wciąż do przodu, byle szybko, szybciej, byle na czas, byle zdążyć.
I już nawet na ciasto nie ma czasu. 
Chociaż ekwiwalent w postaci trzyminutowego ciasta z mikrofalówki wyszedł bardzo smacznie i aromatycznie. 




- 3 łyżki mąki
- 3 łyżki cukru
- 3 łyżki kakao
- pół łyżeczki proszku do pieczenia
- 2 łyżki mleka
- 2 łyżki oleju
- 1 jajko

Wymieszać i wstawić na 3minuty do mikrofalówki. Przygotowanie całości zajmuje około 5 minut. Jest na prawdę smaczne, jak babka. Mogę polecić. Szybko, tanio i daje radość - rekomendacja iście studencka. Enjoy!

poniedziałek, 14 maja 2012

Ciężki motyl

Wciąż tu jestem. Od prawie roku.
Wciąż jestem. Gdzieś między jedną a drugą kartką papieru, gdzieś między niedokończoną a nienapisaną pracą zaliczeniową, między nieprzeczytaną a nieruszoną książką, między niewyśpiewanymi i niebrzmiącymi dźwiękami.
Jestem. Od weekendu do weekendu, od drzemki do drzemki, od przyjazdu do odjazdu autobusu. Między naleśnikami w Grabówce i kawą w Book a...,  między bułką z Lidla a podgrzanymi w mikrofalówce resztkami kurczaka z ryżem. Między facebookiem a blogami, które wciąż regularnie przeglądam, choć coraz mniej komentuję i coraz mniej pisuję. Gdzieś między hitami z radia odsłuchanymi na YouTube a płytami Kilara i Brahmsa, którymi wciąż się upajam, ale coraz płycej. Gdzieś między szlafrokiem, bo zimno i grubymi skarpetkami, bo zimno.
Codzienny eter, w którym gdzieś tam dryfuję.
Pora kupić jakieś wiosenne buty na koturnie, żeby ciężko i stabilnie stanąć na nogi.
Co tam balerinki i lekkie sandałki, czas na porządne buciory, poddające się grawitacji. Bez motylków i zwiewnych wstążeczek. Koniec z lataniem, unoszeniem się. Im bliżej chmurek, tym gorzej - tym boleśniejsze są upadki.

Herbata wystygła, zabrakło orzechów (to na pamięć i koncentrację), zimno. Nie napiszę tych prac, ni ch... Nie ruszę. Tkwię w miejscu. Twardo. Ciężki motyl nie umie się oderwać.
Chyba jednak przesadziłam z tą grawitacją.




Wiem, że wszyscy to już znają. Ale... wciąż się zachwycam. Bynajmniej nie coraz mniej.


wtorek, 1 maja 2012

Znów przyjdzie mi nosić przykrótkie sny....

Maj.
Miesiąc matur, miesiąc kwitnących kasztanów, miesiąc białego kwiecia wiśni i jabłoni,  miesiąc wypadów z piwkiem na Bolko, miesiąc grillowania i ognisk, miesiąc pierwszych całonocnych spacerów i rozmów do rana w altanie. Miesiąc pachnący słodkim bzem, z leniwym dźwiękiem brzęczących pszczół i trzmieli w tle.
Pamiętam, jak w dzieciństwie kochałam nabożeństwa majowe. Te wszystkie pieśni maryjne, z tak piękną melodią. Pamiętam rowerowe wycieczki, przez las, koło jezior, to do kapliczki, żeby pośpiewać, to na piknik (gdzie te czasy, kiedy ochoczo pakowaliśmy do plecaczka kocyk, kanapki, termos z herbatką i tak po prostu wsiadaliśmy na rower...), to do babci, to nad stawek. W drodze powrotnej robiliśmy przystanek w wiejskiej karczmie, tata kupował sobie piwo, dla mamy z sokiem, dla nas po lodzie. Czasem pozwolił nam upić łyk piwa i posmakować pianki! A kiedy wiał mocny wiatr mama nie pozwoliła nam jeść lodów, wtedy dostawaliśmy tymbarka i jakieś słodycze.

Maj.
Miesiąc chemiczny i zawracający w głowach.
Może nie w tym roku, nie teraz, nie dam się...choć już obawiam się, że znowu się poddam, że ulegnę, że pozwolę się zahipnotyzować, dam się omotać, zaczarować...
Tak. Mogę zgrywać twardą i "nie-rusza-mnie-to", ale znów przyszedł maj.... A z majem bzy...Znów przyjdzie mi nosić przykrótkie sny....


I wtedy przyszedł maj....

Zamieszał w moim sercu. 
Zgubiłam cały żal....