poniedziałek, 30 stycznia 2012

Zuzanna nie istnieje

Ujrzałam tytuł nowej książki Marty Fox i wiedziałam, że muszę to przeczytać. Moje imię w tytule, to raz. Dwa - tytuł intrygujący. Trzy - pochlebne opinie w internecie. No i w końcu "przesycona erotyzmem opowieść (..) o miłości, która zdarza się co najmniej dwa razy w życiu".
To jest to!
Żadnych sloganów o miłości jedynej i prawdziwej, ale co najmniej dwa razy w życiu! W końcu!




Zaczyna się obiecująco. Wiersz "Leonard Cohen" Z. Joachimiaka (którego to wiersza w sieci doszukać się nie mogę). I pierwsze dreszcze, kiedy okazuje się, że bohaterami są piękna artystka Zuzanna i PAWEŁ, informatyk (chociaż zestawienie artystka - informatyk aż wali kiczem po oczach, no ale IMIONA). Do tego magia liczb, trójek i siódemek, coś dla mnie. Rozwinięcie fantastyczne. Ale potem.... Trochę na siłę. Naciągane szukanie sensacji. A przecież to oczywiste, że się odnajdą i będzie happy end. Tak, wiem, w opiniach, recenzjach etc. NIGDY nie piszemy o zakończeniu, ale... to takie oczywiste. Jedynie w powieściach Jodi Picoult albo dobrych kryminałach - do ostatniej strony nie wiadomo, co się stanie, a w końcu obrót sytuacji i tak nas zaskakuje. Ale w powieści o miłości? Nawet jeżeli mówi o więcej niż jednej miłości w życiu - będą żyli długo i szczęśliwe... (no chyba że to Anna Karenina... albo Werter...  dobra, dobra, za dużo tych wyjątków, okej, wiem, nie mogę tak uogólniać.. w każdym razie - w powieści Marty Fox happy end był oczywisty). Kończy się i... Pyc. Takie małe rozczarowanie. Liczyłam na coś więcej. No i to "przesycenie erotyzmem". Chyba jestem w tej tematyce osobą totalnie zdegradowaną i bez zahamowań. Czytałam rzeczy naprawdę erotyczne. Przesycone. A tutaj - jak dla mnie - był co najwyżej subtelny erotyzm. Oczekiwałam czegoś ponad to. 
Książka dobra, warta polecenia, ale jakaś... zbyt prosta. I naciągana pod koniec. 


Zuzanna -  imię żeńskie pochodzenia biblijnego. Wywodzi się od hebrajskiego imienia  szoszanaoznaczającego "lilia", co z kolei prawdopodobnie wywodziło się od egipskiego seszen, czyli "lotos". W Polsce imię to jest notowane w dokumentach od 1265 rok. Zuzanna w 2009 r. zajmowała 3. miejsce w grupie imion żeńskich.


Mianem dygresji:
Kiedy rodzice wybrali to imię dla mnie - było bardzo oryginalne i rzadko spotykane. Do "imionowej mody" w latach 90. zaczęły wchodzić Nicole zwane Nikolami, Jessiki, Dżesiki tudzież Jessice, Kerstiny, Manuele, Sandry, Roksany, Martiny. Nie lubiłam swojego imienia. Wstydziłam się go. 
Po latach doceniłam. Zafascynowałam się etymologią, odniesieniem w kulturze. Pokochałam swoje imię, jestem z niego dumna. Zaczęłam używać jako jednego z nickname'ów.  Dlatego nie podoba mi się to: Jedno z najczęściej nadawanych imion w Polsce... Po Julii i Mai, przed Wiktorią, Oliwią, Amelią, Natalią, Aleksandrą, Leną, Nikolą i Zofią (! - to mnie zaskoczyło... niewiele znam Zosiek) (na 33. miejscu jest Antonina - to też mnie dziwi..., bo Justyna jest dopiero na 49. 



W literaturze

  • poemat Zuzanna Jana Kochanowskiego
  • Zuzanna Pevensie w Opowieściach z Narnii Clive'a Staplesa Lewisa
  • Zuza Kostryniówna w Czarnych skrzydłach Juliusza Kadena-Bandrowskiego
  • Zuzanna Katschka w Wyznaniach hochsztaplera Feliksa Krulla Tomasza Manna
  • Zuzia w Kubusiu Fataliście i jego Panu Denisa Diderota
  • Zusia w Zmowie nieobecnych Marii Kuncewiczowej
  • Zuzanna w Weselu Figara Pierre'a Beaumarchais
  • Zuzanna w wierszu Zuzanna i starcy Anny Janko
  • Susan w powieści Fale Virginii Woolf




W muzyce

  • Oratorium Susanna G. F. Haendla (Londyn, 1748)
  • Zuzanna w Weselu Figara Wolfganga Amadeusza Mozarta
  • Oh! Susanna - pieśn Stephena Fostera
  • Suzanne – utwór Leonarda Cohena
  • Lament for My Suzanne – utwór Current 93
  • Suzanne – utwór Hope Sandoval & the Warm Inventions
  • I love you Suzanne – utwór Lou Reed & The Velvet Underground
  • When Susannah cries (she cries a rainstorm) – utwór Espen Lind
  • Die traurige Ballade von Susi Spakowski – utwór zespołu Die Ärzte
  • Susanna (I'm crazy loving you) – utwór The Art Company
  • Suzie Q – utwór Creedence Clearwater Revival
  • Oh Susi – utwór Franka Zandera
  • Zuzanna utwór Macieja Zembatego



(Droga ACTA - skopiowałam z wikipedii... Jak nie wolno, to usunę, ale nie zabierajcie mi bloga.)


Po co to wszystko?
Żeby zachęcić do zainteresowania się swoim imieniem. 
No i do książki też zachęcam.



sobota, 28 stycznia 2012

Ave Maria

Do tematyki maryjnej prędzej czy później w swojej twórczości sięga zdecydowana większość kompozytorów. Inspirowanych "Ave Maria" arii, hymnów, ballad i innych pieśni  powstało niezliczone mnóstwo. "Ave Maria" w liturgii (choć do niej nie należy!) stało się pięknym przebojem na wszystkie okazje. Ślub? Pogrzeb? Chrzest? Jubileusz? Msza odpustowa? Suma niedzielna? Inna msza? "Ave Maria" zawsze i wszędzie! Zazwyczaj Szubert, Bach/Gounod, coraz częściej też Caccini/Wawiłow. Może przesadzam, ale toż to swoisty kicz ślubno-weselny. Piękne, dostojne, wzruszające - tak, i do tego ograne. Popularne, a co za tym stoi - mnogość wykonań rodem z Koziej Wólki. Stąd moja pewna abominacja do tych utworów. Podobnie do innych kawałków użytkowych, których państwo młodzi domagają się na każdym ślubie. Zapominają, że msza rządzi się prawami liturgiki, a nie koncertu ładnych utworków. "Panis angelicus", "Ave Verum", temat z filmu "Misja", a niedawno - o zgrozo! - od znajomego organisty usłyszałam, że panna młoda zażyczyła sobie "Hallelujah" ze Shreka!  Mogłabym zrobić całą listę takich kawałków. Może ułatwiłaby ona wybór oprawy przyszłym małżonkom (jeżeli jacyś tu zaglądną, hehehe). A może lepiej znaleźć coś mniej ogranego, równie pięknego i wzruszającego, ale nie tak popularnego? Przykład:


Jeżeli kiedykolwiek spełnią się moje marzenia małej dziewczynki o białej sukni, bukieciku konwalii i  obrączkach, to właśnie takie "Ave Maria" wolałabym usłyszeć.



czwartek, 26 stycznia 2012

Toxic



Nigdy nie przepadałam za coverami w tym stylu, leniwe, seksowne, zmysłowe, delikatne głosy wręcz mnie drażniły. Ale fortuna kołem się toczy i czasy się pozmieniały... Aktualne upodobania muzyczne - ambiwalentnie, ale królują takie brzmienia. Coś cięższego idzie w odstawkę.
W ogóle podoba mi się sam fenomen zrobienia prawie pięciu minut dobrej muzyki z dyskotekowego hitu zeszłej dekady.
Wystarczy spojrzeć na obrazek w klipie i wszystko staje się jasne. Czy to zimowe przesilenie? Czy muszę szukać usprawiedliwienia?
Po prostu czuję się jak szmata. Złożyło się na to kilka czynników.
Standard u "takich, jak my" (czyli jakich?), co jakiś czas samo przychodzi. Smutne brzmienia, spleen, nieprzespane noce, kawa, kawa, kawa, niegdyś czekolada, ostatnimi czasy zastąpiona paczką papierosów.  Najlepiej coffe&cigarettes&chocolate. Ale gdzieś między tymi rzygami tym razem wyjątkowo przewija się determinacja i chęć zemsty.
Aż boję się siebie.

Taki styl w życia to coś na kształt heroiny - wiem, że mnie niszczy, ale bez tego jest jeszcze gorzej. Nie chcę odwyku, they tried to make me go to rehab, but I said "No, no, no"...

Po tych kilku miesiącach studiowania odnoszę wrażenie, że wielu wykładowców nie wie, o czym mówi. Tłumaczy coś,czego nie rozumie. Taka praca, muszą i już. Mają swoje szaleństwa i pani od staropolki wystarczy zamruczeć nawiązaniem do Biblii albo antyku, żeby była cała w skowronkach. Nie rozumie, dlaczego nie wiedzieliśmy, że to Wincenty z Kielczy, przecież "to było w przedszkolu!  no, może nie w przedszkolu, ale szkoła podstawowa, proszę państwa!". Pani D. od października mówi o metatekście i ramach dzieła literackiego, jednak jeszcze nie wytłumaczyła o co jej chodzi - podejrzewam, że sama nie wie. Pani z gramatyki uważa, że "to kwestia sporna, ale jakby nie patrzeć to logiczne, że musi być tak", a jedyna pani magister w tym poczcie doktorów i profesorów nosi się ze sobą jak nadęta gęś i poprawki u niej będę zdawała do maja chyba.
Studenci polonistyki nie znają  podstaw fleksji (odmiana przez przypadki to jednak szkoła podstawowa), ale studiują (studjujom?) - mają stypendia, przypływ gotówki od rodziców, miejsca w akademiku, zniżki na bilety i studiują... Po co?
No żeby studiować.

"Dzień Świra" oglądałam z miesiąc temu, ale dzień w dzień o tym myślę... Przecież to, co się dzieje wokół to jakaś paranoja...
Muszę pić kawę. Muszę czasem zapalić. Muszę wąchać stare książki w antykwariacie. Muszę dużo muzyki. Muszę internet. Muszę coś ponad to, ale sama nie wiem co.
To mnie trzyma przy życiu.
Wiem, że będzie lepiej. Wiem.
Ale najpierw zemsta.
Zemsta to ostra potrawa, która najsłodziej smakuje podana na zimno.

czwartek, 19 stycznia 2012

Temptation


Wspaniały utwór na wieczorny relaks. Bo muszę odpocząć.

Sesja, tyle krzyku, chaosu, stresu... Czy jest tego warta?
Jeden dzień w Krakowie... I jestem jeszcze bardziej zmęczona.
Jeden dzień na UJ-cie i zwątpiłam, czy na pewno chcę tam studiować.
Pusty portfel jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że prowincjonalne Opole wcale nie jest takie złe (dwie kawy w cenie jednej krakowskiej - to mocny argument).
Mimo wszystko polecam Hard Rock Cafe chociażby ze względu na sufit z talerzy perkusyjnych.
Ale gdzieś w tym wszystkim zatraca się ten legendarny duch poezji, malarstwa, zapach weny i modernizmu, nie ma światła lamp gazowych w parkach, o Piwnicy pod Baranami wszyscy wiedzą, ale nikt tam nie był.
Nie wiem, naprawdę zwątpiłam.
   Zakazany owoc lepiej kusi niż smakuje... A plany i wyobrażenia są przyjemniejsze od rzeczywistości.

Siedzę z kalendarzem w ręku. Kolokwium, zaliczenie, poprawka.
Zwątpiłam.
Zakuwanie deklinacji i czasów z łaciny, abstrakcyjne pojęcia z gramatyki, bezsensowne bibliografie, gwałcenie wzrokiem książek, które może i warte przeczytania, ale nie mam czasu, bo czeka następnych 13 pozycji, które były na wczoraj.
Gdzie te poezje, fascynacja literaturą, doza kultury, gdzie ten Disneyland, którego się spodziewałam.
Pani na Maiusie stwierdziła, że przedwojenny maturzysta miał większą wiedzę od współczesnych magistrów. Tak, Droga Pani, system schodzi na psy, edukacja schodzi na psy, ludzie schodzą na psy.
Poetyka - jedyny przedmiot dający satysfakcję, przerażający czasem, ale taki... przedwojenny.

Słuchajcie ludzie tej opowieści
jest to opowieść prawdziwa:
żył sobie jeden człowiek na Litwie
co się Mickiewicz nazywał.

Był on poetą i pisał o tym
wileńsko - kwiecistym stylem.
Nie miał pieniędzy, wiadomo - młody,
lecz miał znajomą, Marylę.

Ona na niego wciąż się gniewała -
któż to zrozumie, kobiety!
Bo kiedy ona nylony chciała,
on jej pisywał sonety.

Ona sonety buch do piecyka.
-Nie trzeba mi takich darów!
I wyszła za mąż za obszarnika
powyżej trzysta hektarów.

Więc się poeta bardzo rozżalił
i chciał jej w lica nawalić,
lecz musiał pisać wiersze na Dziady,
bo się Zaduszki zbliżały.

Ale fortuna kołem się toczy
i czasy się pozmieniały.
On na pomnikach zaciera ręce
a ją rozparcelowali.

Prawda, nie ma śniegu, jest ciapa, ale zdjęcie urzekające.


niedziela, 15 stycznia 2012

National Geographic Photo Contest 2011

Na stronę NG zaglądam raczej rzadko, a szkoda, bo znaleźć tam można niesamowite perełki. Cóż, ja wolę zaśmiecać sobie umysł surrealistycznymi, dekadenckimi, niszczącymi psychikę śmieciami ("śmiećmi" wśród których co prawda też nieraz jakaś perła się pojawi...).
Chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego to jest moje ulubione zdjęcie?


Twory wyobraźni - to moja bajka, a twory natury?
Chyba ich nie doceniam.
Nie potrafię tak po prostu, szczerze nacieszyć się światem.
Zdumiewające, jakiego piękna umiem docenić...



Więcej: National Geographic

Jaki masz dzownek w telefonie?

Przeczytałam artykuł na stronie Wyborczej:
http://wyborcza.pl/1,75248,10963405,Telefon_dzwonil__dyrygent_zatrzymal_Mahlera.html
i najbardziej rozbawiło mnie wspomnienie o poście Daniela Dorffa na Twitterze:
http://twitter.com/#!/danieldorff/status/157450498922913792 .

Abstrahując od całej sytuacji ze świata kultury i świata telefonii - bo z jednej strony jak meloman może przyjść na koncert z niewyciszonym telefonem, z drugiej - jak biznesmen ma rozstać się z komórką, która jest jego prawą ręką? - często mówi się "Powiedz mi, co jesz, a powiem Ci, kim jesteś", "Pokaż mi swój pokój, a powiem Ci, jakim jesteś człowiekiem" etc. W tej sytuacji można by odnieść to do dzwonka w telefonie.
Przypominam sobie wiele sytuacji, kiedy telefon zadzwonił komuś w kinie/na lekcji/w kościele. Przyzwyczajenie?
Skądże.
Zawsze poruszenie, szukanie posiadacza feralnego aparatu, tłumione chichoty. I w miarę opanowana sytuacja, kiedy dzwonkiem jest Nokia Tune lub inne typowe dla marki dźwięki. Jakieś utwory w modnym teraz stylu indie też wywołują co najwyżej westchnienia "O, znam to!", "Moja ulubiona piosenka Arctic Moneys!" albo "Co to za nuta, podoba mi się...". Ale hity disco, okrzyki "Gdzie jest krzyż!!", bekanie, warkot traktora, "Szefie, esemes przyszedł", kumkanie żabki, orgastyczne jęki, Boysi, temat z kreskówki, albo, co gorsza, DZWONEK MONOFONICZNY - i wszyscy odwracają się w stronę imprezy, rozpoczyna się śmiech i/lub grymasy i oto mamy punkt programu.
Koleżance zadzwoniło dzwonkiem w stylu latino i na lata została ochrzczona "salsa romantica".

Przezornie wzorem Dorffa zmienię dzwonek. Była Rosemary Clooney i "Sway", potem coś świątecznego, jako budzik "Tańce połowieckie" Borodina... Na co zmienię?
A może pozostanę przy trybie cichym zawsze wszędzie... Tak na wszelki wypadek.
Tylko nie wkurzajcie się potem, że nie odbieram.

piątek, 13 stycznia 2012

Smells like apocalypse

Apokalipsa. Mówiłam w niedzielę wieczorem, że ten tydzień taki będzie. Jeszcze jeden.

Styczniowa wiosna, nauka przy kawie w Book-a-.., a tu nagle zaczyna sypać śnieg. Idę do toalety, wracam - czarno, kilka kałuż. Po dwóch godzinach znowu sypie, obficiej, wychodzimy na dwór i dziwimy się, czym są te styropianowe kulki. Pół godziny jazdy samochodem, żeby dostać się z głównego na IH, korki na rondzie (!), zarzucanie samochodami. Spóźnione lecimy na kolokwium ze staropolki, a słońce oślepia. Biegnę na autobus, uciekł mi sprzed nosa, wracam na IH - wieje, sypie i... grzmi. Burza w styczniu. Zasłaniam twarz, próbuję iść pod wiatr. Wracam - szaro, mokro, nie ma śniegu.

Opole, godzina 15:30, przystanek przy ul. Reymonta. Stoję i czekam. Co widzę?
Dzień Świra...
Im bardziej przyglądam się ludziom i analizuję ich stadne zachowania, tym bardziej wstydzę się, bo człowiek - to wcale nie brzmi dumnie...

Jeszcze tydzień. Albo dwa. Albo sesja poprawkowa. Istne wariatkowo. Co ja tutaj robię...

Piątek trzynastego.
Codziennie.



Zielona Mila w tv. Nie przegapię, już lecę.
Polecam każdemu.

sobota, 7 stycznia 2012

Miauczyńska, witam.

Przypomniałam sobie ostatnio Dzień Świra, niby komedię, choć wg mnie bardziej tragifarsę. Adaś Miauczyński jeszcze nigdy nie był mi tak bliski.
Numeromania. Nerwica natręctw. Frustracja. Irytacja. Przegrany inteligent, humanista, który chce, ale w sumie nie ma dla kogo. Samotny. Musi skończyć, ale się boi.
Nie śpię.
Kawa, kawa, kawa.
Boję się.
Kurwa, kurwa, kurwa.
Wiem, że nie dam rady.
Pierwszy raz przy rodzicach użyłam "kurwy". Wstyd mi było. Ale nie dałam rady.
Czuję się jak walący się płot, który coraz bardziej chyli się ku ziemi, ale wciąż wszyscy się oń podpierają. Wszyscy, wszyscy oczekują pomocy, bo zawsze wszystko załatwię, wszytsko zorganizuję, wszystko umiem, wszystko wiem, wszystko mam, zawsze wszystko wszystko, alfa i omega, a czy ktokolwiek pomyślał o tym, że wszyscy opierają się o mnie, a ja nie mam o kogo?
Walę się, przewracam, gniję, odpadają gwoździe.
Jeżeli do końca stycznia nie wyląduję na oddziale zamkniętym to będzie dobrze.
Jeżeli wyląduję to będzie lepiej.
Drogi Ktosiu z mojego otoczenia, jeżeli teraz to czytasz - nie proś mnie o pomoc w najbliższym czasie.
I tak Ci nie pomogę.
Ja nie chcę pomocy, ale tak z paczkę relanium to bym przyjęła.
I kawa kawa kawa.





Mój Dzień Świra. Niech już się skończy.
Chyba, że całe moje życie jest dniem świra... To niech jeszcze potrwa, bo zostało tyle książek i muzyki do wchłonięcia...


wtorek, 3 stycznia 2012

Po czasie.

Czas na podsumowanie roku był kilka dni temu, ale opóźnienia u mnie stały się już swego rodzaju tradycją.
Krótko o 2011?
Nie mogę więc pisać, jaki był, bo nie będzie krótko.


Najlepsza książka - zdecydowanie "Doktor Faustus" Tomasza Manna, którego męczyłam długo, a intertekstów i aluzji w większości nie zrozumiałam, ale mogę śmiało powiedzieć, że to najlepsza książka, jaką kiedykolwiek przeczytałam. Polecam, nie każdemu, bo wymaga znajomości łaciny, trochu francuskiego, siedzenia ze słownikami, pełna nawiązań, specjalistycznej terminologii , głównie muzycznej.
Poza tym, to chyba w 3 klasie liceum odkryłam Świetlickiego jako bożyszcze, nie jako poetę jednego z wielu.
I jeszcze powieści Jodi Picoult. Tematyka rodzinno - obyczajowa, ale wyłamująca się schematom, również polecam.
A z książek wydanych w 2011? Nic mnie specjalnie nie zakręciło.

Najlepszy film - w tym roku nadrobiłam stare dobre polskie komedie. "Nic śmiesznego" przoduje. Hitem roku będzie dla mnie produkcja Allena - "O północy w Paryżu", lubię ten klimat.
Polskie "Listy do M." - owszem, miłe, dobre, ale przereklamowane, wolę "Love Actually" sprzed kilku lat, na którym to filmie się wzorowali twórcy "Listów...".

Najtrudniejsze - muzyka. To, co jest najbliżej, wszędzie, wokół, zawsze. Z minionorocznych odkryć muszę wymienić na pewno:
Caro Emerald
Michael Buble
The Puppini Sisters
Cat Stevens - w końcu wiem, kto wykonuje "Wild World"!
przekonanie się do Czesława Mozila
i mnóstwo muzyki klasycznej, zwłaszcza organowej, coraz głębiej odkrywam Bacha, chociaż ciężko było mi się odzwyczaić od kojarzenia Bacha z menuecikami i preludiami na lekcjach (oratorium bożonarodzeniowe!), Boellmann, Brixi, Pachelbell, Haendel...
Słuchałam głównie staroci sprzed lat, wierna fanka Aerosmith i Metalliki, czasem coś nowszego, czasem coś starszego. I to się już chyba nie zmieni.
Ach. I chór. Nowe hobby. Dużo muzyki chóralnej.
W ogóle dużo muzyki.

Wspomniane oratorium:




Nie umiem robić takich podsumowań, zbyt wiele we mnie chaosu i wciąż nowych myśli.

Coś się kończy - coś się zaczyna?



Tego obrazu mi tu brakowało.



 Nigdy papieros nie będzie tak smaczny, a wódka taka zimna i pożywna.
Nigdy nie będzie tak ślicznych dziewcząt, nigdy nie będzie tak pysznych ciastek,
reprezentacja naszego kraju nie będzie miała takich wyników.
Już nigdy, nigdy nie będzie takich wędlin, takiej coca-coli, takiej musztardy i takiego mleka.
Nigdy nie będzie takiego lata.

niedziela, 1 stycznia 2012

Szczęśliwego Nowego Jorku

Wiedziałam, że niedzielny wieczór zaskoczy mnie, jak zwykle, a ja z niedowierzaniem będę pytała samą siebie "To wolne się skończyło? A gdzie to wszystko co obiecałam sobie nadrobić?".
Dlatego nie wierzę w żadne noworoczne postanowienia.
Rzucę palenie, schudnę, zdam prawo jazdy, zakocham się, obronię licencjat - obiecujcie sobie. Życzę, żeby się udało.
Nie rzucę palenia, bo żaden ze mnie nałogowy palacz.
Nie schudnę, bo od lat jadę na lekach hormonalnych.
Prawo jazdy zdałam od razu po osiemnastce.
Nie, nie chcę się zakochać. Wystarczy problemów. Jest dobrze. Trochę samotnie, ale niech tak pozostanie. Na jakiś czas. Póki co.
Obronię licencjat - kiedyś, jak 3 razy zmienię kierunek studiów, kilkukrotnie się przeprowadzę, w końcu stwierdzę, że jestem wiecznym studentem i trzeba coś z tym zrobić - pewnie obronię.
Ale w myślach gdzieś przyrzekłam sobie, że przestanę żyć byle-jak.
Życie byle-jakie, od weekendu do weekendu, byle przetrwać, byle zaliczyć, byle się położyć, bezsenne noce w Internecie, spuchnięte oczy od czytania w półmroku albo od płaczu, gardło zdarte od krzyku albo złego śpiewu, żołądek zwracający śmieci tego świata, uczenie się w ostatniej minucie, szukanie na siłę, narzekanie na ..., oszukiwanie siebie, słomiany zapał, wiara w nierealne marzenia i setki rozczarowań, rzucanie wulgaryzmami "bo uważam, że sztuką jest dopasowanie używanego języka do sytuacji, a ta sytuacja wymagała kurwy", bieganie rano, bo znowu nie miałam siły wstać 10 minut prędzej, nie zjadłam śniadania i lecę z wywalonym jęzorem na przystanek i widzę jak odjeżdża sprzed nosa, macham, krzyczę, ale nic, jestem bezsilna wobec świata, wobec ludzi, wobec autobusów, wobec siły przyciągającej mnie do łóżka, wobec samej siebie..
Ale tak, postanowienia noworoczne muszą być.
W jakimś czasopiśmie dla pań pisali, że karteczki na lodówce i wpisy w kalendarzyku jeszcze bardziej motywują.
Szczęśliwego Nowego...




P.S.:Nawet jestem zadowolona z Sylwestra... Całkiem pozytywnie.