sobota, 7 grudnia 2013

W te święta dałeś mi serce, ja dałam skarpety...

Nie czuję magii świąt. A nowy hit  "polskiego youtuba"  bardziej mnie martwi niż śmieszy. Parodia parodią, ale jakie to prawdziwe! Bardzo polskie. Bez skarpet wiszących nad kominkiem, tysiąca lampek i wieńca ostrokrzewu jak w amerykańskich teledyskach.

W te święta dałeś mi serce, ja dałam skarpety, dziurawe niestety….
W te święta przemówią bydlęta,
Chciałabym Ci dać coś "speszyl".

W kolejce po prezenty stałem dobre trzy godziny,
ledwo zdążyłem na wigilię do rodziny.
Sianko pod obrusem, oby też w kopercie,
tajemniczy gość może dzisiaj nie przybędzie.
Marzyłem o X-Boxie, mam piżamę, fajną pościel;
spalone pierogi i napięcie, zanim przyjdą goście.
Nie znam drugiej zwrotki ulubionej kolędy,
a Krawczyk z gazety znów poprawi moje błędy.
Trzy dni bez mycia, bo karp pływa w wannie,
te same sms-y z życzeniami nieustannie.
Obchodzę święta w markecie, trochę mnie to boli,
symbolem świąt stała się ciężarówka Coca-Coli.


Pierwsza gwiazdka jak sygnał do jedzenia (- Synek!),
obiad, kolacja, słodkie – tak trzy dni do znudzenia.
Nie ma świąt bez TV, w domu sami swoi,
tylko Kevin jest sam w domu, aż mnie głowa boli.
Wujek przemówi do mnie raz w roku, jak zwierzęta,
 zjazd rodzinny, tony jedzenia, do picia zachęta.
Bombka na choince jeszcze większa po pasterce,
spotkałem ziomków, którzy mają coś w butelce.

W te święta...


piątek, 6 grudnia 2013

All my tears

Kiedyś ryczałam z byle powodu. Dalej mam w sobie coś z ckliwej płaczki. A jednak... musiałam pójść do apteki i kupić sztuczne łzy. O ironio.


wtorek, 19 listopada 2013

Be a hero

Pomazane mury nijak mają się do sztuki, jaką jest graffiti. Ale - gdzieś między deklaracjami kiboli i wyznaniami małolatów - zdarzają się prawdziwe perełki, maksymy na miarę Seneki.

Codziennie mijam budynek osmalony napisem: Dziennikarze to niewolnicy na usługach Babilonu.
I codziennie się zastanawiam, ile w tym prawdy. Codziennie rozważam, czy to właśnie dziennikarstwo jest moim marzeniem, a może ja tylko siebie oszukuję.

Dziś kolejna prawda: W tym kraju można być tylko pijakiem lub bohaterem.
To może zostańmy bohaterami?


czwartek, 14 listopada 2013

Sztuka kapusty

Przez żołądek do serca. A przez kapustę do... obrazu.
Ju Duoqi wykorzystała warzywo do niezwykłych kompozycji.

Tagine z sosem miodowo-szafranowym, daktylami, idealny ryż jaśminowy i surówka z buraczków z wiśniami i orzechami. Niebo w gębie.
Pora na niebo w sercu.
Póki co niebo dla oczu. Albo przynajmniej chmurki.



poniedziałek, 11 listopada 2013

Test Rorschacha - psychologia to nauka czy czary...?

Kiedyś bardzo chciałam studiować psychologię. Zwłaszcza po odbytej psychoterapii sama chciałam zostać psychologiem. Do dziś chętnie sięgam po literaturę z tej tematyki. A jednak coraz bardziej, zwłaszcza po zajęciach z psychologii na uniwersytecie, utwierdzam siebie w przekonaniu, że psychologia to pseudonauka.

Nie potrzeba książek ani skryptów, by zdać kolokwium. Wystarczy obserwować swoje reakcje i zachowanie środowiska. To, co odbiega od normy - jest patologią. Proste i mało naukowe.

Idąc dalej tym tokiem rozumowania - jestem totalną patologią. O teście Rorschacha czytałam już kiedyś. O tym, jakie kontrowersje budzi używanie go w analizach sądowych.
Znalazłam test online, rozwiązałam. Mój wynik:

Twoje odpowiedzi mówią mi, że nigdy nie zostaniesz zostawiony sam na sam z moją córką. A ona ma 37 lat. Właściwie to mój syn też nie jest przy tobie całkiem bezpieczny. A teraz znikaj, mam broń i nie będę się wahał jej użyć.
Ludzie, którzy odpowiadali tak jak Ty zwykle mają wyraziste, perwersyjne fantazje seksualne, tak nietypowe, że przeraziłyby ich znajomych z pracy. Pomimo twojego stanu i związanych z nim ograniczeń, pamiętaj, że zawsze możesz znaleźć pracę jako diler narkotyków lub prostytutka, jeżeli naprawdę się postarasz.
Najprawdopodobniej jesteś spod znaku wagi, jak większość beznadziejnych ludzi. Co zaskakujące nie nienawidzisz swoich rodziców, ale zdecydowanie nienawidzisz swoich dziadków - kto wie co to może oznaczać.


Cóż, patologia rodzi patologię - tego nauczyłam się na akademickich zajęciach.
Do dziadków nic nie mam. 

Odpowiedzi mocno ironiczne związane są z akcją "Psychologia to nauka, nie czary" mającą na celu bojkotowanie testu w instytucjach sądowych.

Tak to już jest z psychotestami. Czy są diagnostyczne? W większości bardzo przewidywalne. Sama takowe tworzyłam do GimZetki - szkolnej gazetki. Nosiły tytuły "Jakim zwierzęciem jesteś?" albo "Co świadczy o Tobie muzyka, której słuchasz?". Bardziej dla zabawy niż psychologicznej świadomości. 

Bardzo często w proponowanych odpowiedziach nie ma tej najwłaściwszej dla mnie. Nie tylko w psychotestach, ale i na maturze z matematyki. Cóż. Patologia. 




poniedziałek, 21 października 2013

...all women owe him a lot!

Coraz chłodniej, nocne przymrozki, deszczowo i mokro, chociażby od mgły. Pora na zmianę obuwia. Bye bye trampki, baleriny, sandałki poszły spać do szafy już prędzej. Przypomina mi się dyskusja pań nauczycielek w pokoju nauczycielskim, jakie buty najlepiej założyć do spódnicy?

- Myślę, że kobiety kiedyś zmądrzeją. Głęboko w to wierzę. Za 30, 80 albo 100 lat. I przestaną nosić te okropne, niewygodne i niezdrowe szpile. I będą się śmiać z naszego pokolenia i tej głupiej mody. Tak, jak my śmiejemy się z antycznych koturnów i barokowych krynolin i gorsetów.

Podsłuchana dyskusja dała mi do myślenia. Jak to, przecież szpilki są takie klasyczne, ponadczasowe, uniwersalne, seksowne i kobiece... Rzeczywiście, noga cierpi, ale wizualnie zyskuje. Sama uwielbiam obcasy, choć na dłuższą metą jest to samokatowanie. Ratują mnie, niską kobietę i moje kacze nóżki. Poza tym, inaczej stąpam w szpilkach - jak pewna siebie kobieta z klasą. W balerinkach co najwyżej człapię.
A jeżeli coś jest na rzeczy i w przyszłości będą wyśmiewać nasze trendy?


Może ekstremalne pokazowe dziwadła, jak te projektowane przez McQueena. Ale klasyczne, skórzane, czarne szpilki, z obcasem do 8-12 cm - wierzę, że będą nieśmiertelne. A projektanci i producenci będą je tylko ulepszać i stosować takie triki i używać takich materiałów, by kobiety mogły cieszyć się szpilkami bez nieprzyjemnych dla zdrowia konsekwencji.

A przecież Kopciuszek zgubił na balu szpileczkę, a nie jakąś tam balerinkę.


I don't know who invented high heels, but all women owe him a lot.
Marilyn Monroe


poniedziałek, 7 października 2013

Cyril Rolando

Jestem pod wrażeniem.
Namalował muzykę, maluje muzyką albo maluje pod muzykę?

Prace Cyrila Rolando zdobiące kolejne miesiące kalendarza 2014.
Polecam także inne prace w surrealistycznym klimacie.


I na koniec cała orkiestra (okładka):


What doesn't kill you, makes you stronger?

Find what you love and let it kill you. And what doesn't kill you makes you stronger.

Hmm. Ciekawe zestawienie dwóch prawd. Kto miał rację?

Jest mi cholernie przykro. Podobno to dla mojego dobra. Co mi pozostało? Zaufać.
Próbuję uporządkować swoje życie. Powierzchownie, ale jakoś.
Podobno w amoku powstają niedobre teksty. Trzeba się zdystansować.
Tak też próbuję. Od kilku dni słucham Kelly Clarkson i wmawiam sobie za Nietzschem, że co mnie nie zabije, to mnie wzmocni.

Potrzebuję dwóch tygodni.


środa, 2 października 2013

...and let it kill you


A gdzie seks?

Używek mi trzeba. Piję yerba mate i żeń-szeń.
Wracam do domu i taki weltszmerc, "mamooo, więcej tam nie jadę", ale siadam, próbuję coś stworzyć, popijam to kawą, to herbatą, to wodą z miodem... Sama nie wiem, kogo chcę oszukać. Już nie mogę, robię drzemkę, nastawiam budzik na 2:40, następne co 3 minuty aż do 3:10. Budzę się, już szarawo, biorę telefon i przeraża mnie mój głuchy krzyk. 5:56. Kurwa.

Jak dobrze, że jest internet. Ściągam z chomika sprawdzian dla szóstoklasistów, nie daję rady z lekcją dla 4a, będzie improwizacja, trudno, poradzę sobie. Kurwa, dokumenty. Gdzie ta teczka. Za 10 minut autobus, a ja niepomalowana. Wrzucam eyeliner i mascarę do torebki, zakładam niezasznurowane trampki, patrze w lustro - nieuczesana,  fuck, biorę jeszcze grzebień i gnam. Zdrowy, kurwa, tryb, kurwa, życia, kurwa. Znowu bez śniadania.

Otręby, błonnik, zioła, olej kokosowy, soki warzywne. Tak bardzo zdrowo. Kawa o północy i czarna czekolada. Oszukać przeznaczenie.

Znajdź to, co kochasz i pozwól temu, by cię zabiło.





środa, 4 września 2013

Nie rób tego, co robisz

To uczucie, kiedy bareistyczna fikcja nagle staje się rzeczywistością...

Ironia kosmiczna?
Tak bardzo nie mam na nic ochoty, ale motywuję się i umawiam na zagranie porannej mszy. Muszę wcześniej się położyć, by wstać o 5:45 i być fit. Od 23 zaczyna się gorąca linia. Telefon za telefonem do pierwszej w nocy. Nie mogę zasnąć.
Donatan - Nie lubimy robić - idealny utwór na budzik. Właśnie rozmawiałam z kimś we śnie. Podobno wybudzanie się w fazie REM jest najlepsze dla organizmu, mózg jest aktywny, organizm wypoczęty, zapamiętuje się sny.
No właśnie nie pamiętam, o co tak właściwie w tym śnie chodziło.
Może to była faza NREM. Tak, tak to sobie trzeba wytłumaczyć.
Najgorszy moment dnia - odkryć kołderkę.
Zimno. Szaro, buro. Robię herbatę, trochę mruczę mormorando. 15 minut przed czasem wychodzę na dwór. Mgła jak mleko. Wsiadam na rower i jadę.
Wypadła jakaś śrubka?
Nic, jadę dalej.
Coś jeszcze wypadło.
Popycham pedały i jadę, już za dziesięć.
Wypadają pedały.
Rower rozpada mi się pod nogami.


Wracam do domu i chce mi się płakać.
Bo to nie było tak po prostu wstać rano. To była walka z samą sobą.

Nieustanna walka z sobą i swoją wolą... Dieta, nie jedz smażonego, choć tak pięknie pachnie, mamooo, po co upiekłaś to ciasto. Harmonia, ćwiczę, choć nie wiem co i nie wiem, po co, rozpisuję ćwiczenia, a trwa to godziny, nienawidzę B., w głowie układam przemowę, jak z klasą oblać egzamin (sic!). Sport, muszę częściej biegać, będę wtedy lepiej spać, nie będę taka przymulona i wiecznie o jednego red bulla do tyłu, co z tego, że zimno, że ciężko. Wstawanie, najgorsze chwile dnia, moment podniesienia ciepłej kołderki, mojej warstwy izolacyjnej, podniesienie nóg na zimną posadzkę, pójście do łazienki, a woda już nie jest gorąca jak wieczorem. Książki, zaczynam czytać, nie kończę, odkładam po jednym rozdziale, wracam, ale już zgubiłam wątek, bez tej pasji, bez tej fascynacji, to już nie ta licealistka, która czytała pod ławką na PP i w autobusie (z słuchawkami w uszach, bo tłuszcza rozpraszała). Wyjazdy do miasta, nie chcę, nawet na zakupy, nie wychodzę z domu, nigdzie, nawet na przystanek, najchętniej nie wychodziłabym z łóżka. Czat, piszę z osobami oddalonymi tysiące kilometrów ode mnie, wirtualnie lubię, wirtualnie mnie też, ale czy się sobą nie rozczarujemy? Tak, nie chcę, ale nie wiem, bo tak właściwie....
Srutututututu.
Stop gnuśności.
Bezczynność powodem problemów.
Nie wiem, długo jeszcze.


poniedziałek, 2 września 2013

Hello September

Ciastko czekoladowe popijane herbatą na odchudzanie.
Ha-ha. Klasyka.

Wróciłam. Wróciłam i niezbyt wiem, co z sobą zrobić. Kręcę się i kręcę, łażę i łażę, przebieram, marudzę, smęcę... Okay, kilka dni na ogarnięcie, na powrót do dawnej, choć zmienionej rzeczywistości. Ale to trwa drugi tydzień!
Tysiące pomysłów, które raz są szalone, za chwilę głupie, aż w końcu dociera do mnie, że nierealne.
Wyjechać za granicę? Na dłużej? Na stałe? Zacząć tam studia? Pomyśleć nad wymianą semestralną? Spróbować w innym mieście? Umówić się na podwójną randkę? Jechać 900 km tylko na weekend?  Łudzić się, że to może być coś więcej? Poślubić muzułmanina i napisać o tym książkę?


Oglądam filmy online. Irytujące, kiedy nagle kończą się w 64 minucie, w momencie, kiedy ona już otworzyła usta, ale jeszcze nie usłyszałam, czy w końcu mu to powie. Wyłączam i wracam do swoich rzeczy. Nie interesuje mnie, co będzie dalej.
Zaczęłam czytać z 10 książek. Żadnej nie dokończyłam. Wierzę, że jeszcze kiedyś po nie sięgnę, choć wtedy wszystko może się zmienić.
Nie mieszczę się w moim pokoju. To bardziej magazyn, niż pokój. Wygospodarowałam miejsce na strychu, by urządzić tam rodzaj pracowni, na te wszystkie szpargały, książki, wstążki, szyszki, kartki, karteczki i karteczeczki. Zaczęłam się przenosić, połowa rzeczy została na podłodze. Nic nie szkodzi. Nie przeszkadza mi to. Niech leży.

“Czy można obrazić się na siebie samego? Przestać się do siebie odzywać, nie myśleć więcej w pierwszej osobie. Ostentacyjnie nie zauważać się w lustrach, nie odbierać telefonów, poczty, maili. Wyprowadzić się od siebie. Nie reagować na swoje potrzeby, przyzwyczajenia, imię. Unikać się, (na ile to możliwe) nie przyznawać się do siebie w towarzystwie. Skończyć z utrzymywaniem się, płaceniem rachunków, ubieraniem, obcinaniem cholernych paznokci. Przestać dla siebie istnieć, nie poniżając się do targania się na swoje życie. ("Znaczyłoby to, że mi zależy"). A przecież nie ma się już i tak ze sobą nic wspólnego.”
"Reisefieber", Mikołaj Łoziński 


Wrześniu, witaj. Nie wiem, czy Cię lubię, czy nie, ale chyba wszystko mi jedno.





piątek, 26 lipca 2013

Urlopowy mętlik myśli

Kto by przypuszczał, że na urlop będę przyjeżdżała do Polski. Kilka dni, a dusza się raduje. Czy wracanie do domu to urlop?
Boję się, cholernie się boję, że wrócę na darmo. Że moje stanowisko wcale nie jest takie, jak sobie wkręciłam, że też mnie wyrolują, bo przecież nie jestem lepsza, że nie będzie pracy.
Zazdroszczę młodym osobom, które nie muszą pracować, bo nie mają problemów finansowych. Stać je na studia, na kawę, na książki, na imprezy, na Majorki i Tunezje,  na naturę i na kulturę. A może trochę im współczuję...?

Każdy wyjazd zarobkowy za granicę to nowe doświadczenie. Nowi ludzie. Dziwni ludzie. Zastanawiam się, gdzie przebiega granica między cechami charakteru a objawami choroby psychicznej.
To, co Polacy reprezentują sobą za granicą, przechodzi ludzkie pojęcie.

Razem z S. pisałyśmy dziennik naszego wyjazdu. Pełno w nim wulgaryzmów, a momentami rzewliwego cackania, jak w pamiętniku nastolatki.

Jak mam odszukać M.? Nie znam jego nazwiska, nie wiem nawet, czy jest młodszy, czy starszy ode mnie. Już nie pracuje w naszej manufakturze, Leihfirma przerzuciła go do innej fabryki. Wpisywałam w wyszukiwarkę osób na facebooku już wszystko. Imię, okolice Krakowa, pojechał do Niemiec, pracował ze mną, ale go przenieśli, nazwa firmy.... Nic.
A podobno w internecie wszystko się da, wszystko można.

Zaczytuję się znowu książkami Jodi Picoult. Mam tyle do nadrobienia. Tyle tomów, płyt, filmów, wyjazdów, osób, listów, dźwięków, zasuszonych dzikich róż, butelek wina, ciepłych wieczorów, godzin przy pianinie... Wieczności by zabrakło.
Jak wybierać, by wybierać właściwie?


Zostało mi całe 2,5 dnia wakacji... Czym smakują wakacje? Jak pachną?
Piasek, podmuch wiatru, morskie fale, pisk mew?
Chyba już nie.


sobota, 6 lipca 2013

Przeszłość wyrzucana

Dzień kryzysowy.

Nie zdałam ostatniego egzaminu w bardzo dobrze zdanej sesji, mimo iż byłam obkuta, naumiana, umiałam zagrać zadany bas cyfrowany w każdej tonacji, komisja niczym nie mogła mnie zaskoczyć. A jednak.

Wyprowadziłam się z Op, wróciłam do domu. Tony ciuchów zalegających w pokoju. "To do prania, to do przepłukania...". Książki i notatki w różnych reklamówkach, nie wiem, co - gdzie, nie umiem się ruszyć między tymi gratami. Jeden pokój to chyba za mało.

Po burzy spróbowałam uruchomić ruter. Czerwona lampka. Reset. Telefon do konsultanta. Raz, drugi, trzeci. Nie wiadomo, o co chodzi. Chyba ruter do wymiany. A właśnie wróciłam z miasta.

Wciąż nie mam pracy. Musimy gdzieś wyjechać. Może być i na 2 tygodnie. Nic nie niszczy bardziej niż bezczynność.

Po przepłakanej nocy, wstaję o 5:50, by pójść do kościoła, zagrać na porannej mszy. Patrzę w lustro. Biegnę do zamrażalnika po lód. Cholera, nie mam oczu, tylko dwie szparki między zapuchniętymi worami.


Nie wiem, co ze sobą zrobić.
Nie ma internetu.
Próbuję czytać książkę. Nie umiem się skupić. Sprawdzam telefon. Idę do kuchni. Nie ma nic słodkiego. Wracam do pokoju. Idę do kuchni. Otwieram lodówkę. Jem plasterek szynki. Dziś pierwszy piątek. Przepraszam za szynkę. Wracam. Idę na balkon. Wracam. Maluję paznokcie. Kręcę się. Myśli mnie atakują. Wchodzę do łóżka. Za gorąco. Próbuję rozpakować następną reklamówkę. Nie wiem, co z tym zrobić. Siedzę na łóżku. Sprawdzam telefon. Idę do kuchni. Szukam czegoś dobrego. Nic nie ma. Chciałam zrobić konfitury, ale nie mam internetu, by sprawdzić przepis. Idę na dwór. Kręcę się. Idę do łazienki. Pół godziny gapię się w lustro. Wracam. Siedzę na łóżku. Biorę książkę. Oglądam okładkę, chyba przez kilka godzin. O nie, znowu myśli. Wracam do kuchni. Robię herbatę. Bawię się torebką. Wracam. Siedzę na łóżku. Patrzę w okno. Chcę przestać myśleć. Siedzę na łóżku. Nie, nie chcę. Patrzę w okno. Siedzę na łóżku. Patrzę w okno. Patrzę w okno. Patrzę w okno. Patrzę w okno.
Dość.

Rozglądam się po pokoju. Burdel? Nie, bardziej jakiś magazyn.

Mam tendencję do chomikowania rzeczy. Nie wyrzucam, bo "może się jeszcze przydać", "to szkoda wyrzucić", "jakby przeszyć tę spódnicę, to jeszcze mogę w niej chodzić", "to pamiątka!".
Lubię zbierać te wszystkie pluszaki, zasuszone róże, smoki z Krakowa i porcelanowe słoniki, choć trąci to biedermeierem, jakimś tanim mieszczaństwem. Po prostu to lubię, to jakaś przeszłość, rodzaj materialnego pamiętnika.

Robię ze swojego pokoju muzeum.

Ruszże się.

Wyciągnęłam z szafy kilkanaście spódnic, w które na pewno się nie zmieszczę. Bluzek, w których już na pewno ni będę chodzić. Wyniosłam, spróbuję wystawić podczas akcji szafingowych, ewentualnie wiem, komu mogę je oddać.

Wyrzuciłam cały bukiet suszonych róż. Od byłego, z Dnia Nauczyciela, z urodzin. Przesąd głosi, że suszenie kwiatów od byłego stoi za byciem starą panną.
Póki co sprawdza się.
Kruszyły się już, zajmowały mnóstwo miejsca na szafce. Może nawet siedziały w nich mole.
Mam w sobie jednak coś z pieprzonej romantyczki, odcięłam najładniejsze, niezniszczone kwiaty i zamknęłam w ozdobnym pudełeczku. Spaliłam resztę, nie umiem jednak całkiem odciąć się od przeszłości. Zachowałam kwiaty, to, co wypielęgnowane zakwitło i gdzieś tam we mnie tkwi.
Ten zapach suszonego kwiecia... Magia...
A widok płonących bukietów wyzwolił namiastkę odprawiania czarodziejskiego rytuału.

Coś się dzieje.
Lepiej mi. Lżej.

Pustka jednak jest ciężarem.

Doświadczenie pokazuje paradoks: depresja wyzwala pierwiastek aktywny.
Nieustanna walka aktywizmu z marazmem, ot, codzienność. 




Wybrać cel, oto sukces. Remont pokoju, dokończenie sezonu serialu, kolejna runda gry... A kiedy brakuje sił, pomysłu, ochoty, by cel wyznaczyć? Czy wyznaczanie celu może być bezcelowe? Czy istnieje cel sam w sobie?
A filozofowanie, czy raczej "filozowanie" (bez sophii) jest celem?

środa, 3 lipca 2013

10 polish books you should be reading


TUTAJ znalazłam listę 10 polskich książek, z którymi powinni zaznajomić się obcokrajowcy. Wyboru dokonała Polka z pochodzenia, mieszkająca za granicą Asia Monika Bakalar. Wśród rekomendowanych znalazła się Wojna polsko-ruska Masłowskiej, biografia Kapuścińskiego, Nasza klasa Słobodzianka, Lubiewo, jest Tokarczuk, Szabłowski, seria Mamoko, Jacek Hugo-Bader, Lipska i Lem.

Jestem ucieszona i podbudowana faktem, że tłumaczy się polskie książki i sprzedaje je za granicą. Nie tylko my sprowadzamy zagraniczne czytadła. Podoba mi się też wybór literatury współczesnej, warto kojarzyć polskie pisanie z czymś innym jak tylko Pan Tadeusz i literatura wojny i okupacji.

Smuci mnie co innego.
Ile z tych pozycji ja, rodowita Polka, studentka filologii, przeczytałam?
No, mniej niż połowę.
4.
A właściwie 3, bo nie doczytałam Masłowskiej. Nie przebrnęłam.

Nadrobić w wakacje? Kiedy w kolejce czeka z 20 innych "must read", książki do pracy dyplomowej i kilka niedoczytanych sprzed miesięcy...




Les Miserables

W końcu znalazłam czas na obejrzenie wielkiego musicalu na podstawie powieści Hugo. Wiem, że to tanie zastąpienie lektury, ale cieszę się, że przynajmniej na to wygospodarowałam wolny wieczór.

Co do czasu wolnego. Dziś na egzaminie usłyszałam pierwsze pytanie: skąd Pani fascynacja zegarkami?
- A czy nie jesteśmy niewolnikami czasu? - odpowiedziałam. Miła, lekko filozoficzna dyskusja, kilka pytań o treść przedmiotu i bardzo dobrze zdany egzamin. Pytanie doktora było uzasadnione, choć mało kto zwraca na to uwagę. Wiele osób dotyka zegarków, które noszę na szyi, zainteresowanie budzi zwłaszcza moja sówka, ale nikt nie skojarzył, że noszę też zegarek na ręce. Zdarzają się i trzy zegarki, jak dzisiaj, w tym jeden "na chodzie".


Jestem zachwycona musicalem, choć oglądanie go na 16-calowym ekranie laptopa to nie kino. Lubię klimat tej epoki, tę wiarę, niespotykaną wcześniej czy później, ten romantyczny zapęd, często zgubny.

Film porusza (mnie do łez), bawi, zachwyca (aktor grający Mariusa), gorszy. Gorszy ta rażąca niesprawiedliwość.
I śmierć Eponine. Dlaczego ktoś musi umierać, aby ktoś mógł być szczęśliwy?



piątek, 28 czerwca 2013

W samochodzie z wykładowcą

Lubię jeździć samochodem z nauczycielami, choć odkąd jestem na studiach zdarzyło mi się to pierwszy raz. Nagle okazuje się, że słucha na głos Lady Gagi (a nawet coś tam podśpiewuje!) i krzyczy "KURWA!!!", kiedy chce wyprzedzać, a z naprzeciwka nadjeżdża samochód.
Wykładowcy też są ludźmi, też przypalają kotlety i idą spać bez kolacji, bo już im się nie chce.

Znaczy nie wszyscy.

Odnoszę wrażenie, że niektórzy tak bardzo żyją w swoim świecie fikcji fikcjonalnej, że nie jedzą kotletów ani nie chodzą spać. Niektórych nie wyobrażam sobie w dżinsach albo w piżamie (!) zamiast garnituru i wypastowanych butów. Czy oni myją okna i zmywają naczynia? Czy pod bezduszną maską skrywa się człowiek?

Chcę wierzyć, że tak jest. Że prowadząc samochód też klną pod nosem i wystukują rytm lewą stopą.

~~~~

Przez dwie noce z rzędu śniła mi się wojna. Straszna, najgorsza.
Według sennika to zapowiedź kłopotów i wielkiego zdenerwowania.
Za dobrze mi było?




poniedziałek, 24 czerwca 2013

Jedzenie à la jedzenie

Polecam obejrzeć filmik:



Mnie uderza coś jeszcze.
Dania à la risotto, à la kebab, à la gołąbki, à la panna cotta, à la gyros... Wino à la wino!
Wszystko chcemy nazywać. Najlepiej nazwami wielkimi, wspaniałymi, być może zastrzeżonymi.
 Bo na pewno lepiej smakuje deser à la tiramisu od wodnistych lodów z posypką o smaku tiramisu. Lepiej smakują à la gołąbki, niż "nie chciało mi się sparzyć kapusty i owijać...".
Moja mama powiedziałaby "Nieważne, czy to są gołąbki, czy nie, ważne, że smakuje!".
A ja zastanawiam się, czy jedząc à la napoleonkę, nosząc à la bluzkę z à la bawełny, słuchając muzyki à la romantycznej, z à la radia, siedząc w à la fotelu, popijając à la kakao z à la kubka à la czerwonego... Czy nasze życie nie staje się życiem à la życie?


A w swojej kuchni preferuję potrawy à la moi.

niedziela, 23 czerwca 2013

Wariacje (z) truskawką

Z dzieciństwa pamiętam smak truskawek zasypanych cukrem, jedzonych z mlekiem jak owocowa zupa. Teraz nie chcę ich już dosładzać, postawiłam więc sobie zadanie: wydobyć smak truskawki bez cukru. Zebrałam dwie miski owoców i garściami miksowałam. Najpierw smoothie z bananem, potem same truskawki z łyżką miodu (akurat najmniej mi podeszło), z jogurtem, z miętą, a w końcu ze schłodzonym szampanem i płatkami migdałowymi (rzekomo afrodyzjak). Wszystkie pyszne! Porcja wypełniała gdzieś 3/4 szklanki. 
Mój faworyt - truskawka z miętą! Schłodzona idealnie orzeźwia. 
Myślę, że dodanie kilku kropel soku z cytryny jeszcze bardziej wydobyłoby kwaskowatość truskawki, co mi bardzo odpowiada. 



Brakowało mi siedzenia na balkonie z książką i szklanką koktajlu. Sesja filologiczna zaliczona. Pozostaje sesja muzyczna. I praktyki. I szukanie pracy za granicą. I granie w kościele. I wizja września, o którym samo myślenie mnie męczy.

Boję się tego, co będzie. Strasznie się boję. Boję się, że nie dam rady. Zawsze jakoś przewalczyłam, mimo braku sił, zbierałam się w sobie, żeby przejść dalej. I o tym mówią mi wszyscy znajomi: "Eee, daj spokój, zawsze wszystko najlepiej zdajesz, tylko tak mówisz i się nakręcasz", "Ty nie dasz rady? Zawsze sobie radzisz, jeszcze innym pomagasz...", "Nie znam drugiej tak ogarniętej osoby, która tyle rzeczy ciągnie na raz i  daje sobie z tym radę"... Czasem zastanawiam się, czy boję się o to, czy podołam, czy boję się, że zawiodę tych wszystkich ludzi, którzy widzą we mnie tak porządną, poukładaną osobę.

Pozostaje mi cieszyć się małymi rzeczami. Truskawką z domowego ogródka i chwilą wytchnienia wieczorem na schodach przed domem. Znajomy pochodzący z Turcji wrzucił na facebooka zdjęcia baklawy. Znalazłam w internecie kilka przepisów. Może się skuszę i wypróbuję. Trzeba sobie osładzać to nędzne życie.

Jutro do truskawek dodam płatki czekoladowe. A może cukier wanilinowy?
Chociaż nie, ma być słodko bez cukru.



środa, 19 czerwca 2013

Katedra w Rouen Moneta

Niesamowite, kiedy na egzaminie na studiach masz pustkę w głowie i nagle przypominasz sobie podręcznik do plastyki z gimnazjum i cykl obrazów przedstawiających katedrę w Rouen w różnych impresjach. Przecież na sąsiedniej stronie była "Huśtawka" Renoira... A na kółku plastycznym oglądaliśmy film o impresjonistach... Monet i Manet, problematyczny Degas... A potem "Noc gwiaździsta" van Gotha, postimpresjonizm... I ten obraz z kawiarnią w nocy... Taaak, to wszystko było...

Potwierdza się moja teoria, że nauka już się skończyła. Teraz jest poszerzanie horyzontów i odkrywanie na nowo. Uczenie się zastosowania tego, co wpojono nam 10 lat temu.
Zmieniają się cele, ale środki pozostają. Może się powiększają, poszerzają, zmieniają priorytety.
Może dlatego mam problemy z harmonią, bo nie zaczęłam szkoły muzycznej mając 7 lat. Może dlatego nie powinno się zaprzestawać nauczania łaciny i filozofii w szkole. Może dlatego obowiązkowa matematyka wcale nie jest taka zła.

Nie byłam przygotowana na ten egzamin tak, jak inne osoby (które, notabene, nie zdały). Nie znałam dat, o których mówiły na korytarzu, nie potrafiłam tak dokładnie omówić żadnego z zagadnień. Ale coś przeczytałam w internecie, coś zobaczyłam, coś zapamiętałam, o czymś wspominał inny w artykule, przeglądałam książki, czytałam coś-niecoś, a coś wyniosłam z liceum, z gimnazjum, z kółka plastycznego... Kto by pomyślał, że wydukam jakąś odpowiedź.

Zostawiam kilka obrazów z cyklu Moneta, który uratował mi skórę. Może ktoś przejrzy i przypomni sobie w decydującej chwili.
Swoją drogą - niesamowite oko malarza: uchwycić nie sytuację, ale chwilę (o ironio, malując obraz godzinami).


poniedziałek, 17 czerwca 2013

Problemy młodej, samotnej kobiety

Owoce sezonowe mają to do siebie, że je uwielbiam, cały rok na nie czekam, ale kiedy się najem... nawpieprzam... przesłodzę, nadużyję.... efektem jest odruch wymiotny i awersja. Do następnego sezonu.

Siedzę z misą truskawek z jogurtem. Kupiłam cały kilogram, jako rodzaj nagrody po egzaminie z modernizmu (10x ndst, 4x dst, 1x db i 1x +db), z racji wyduszenia najwyższej oceny - należy mi się! Miły pan chciał mi sprzedać dwa kilogramy w niższej cenie, ale:
- Paaaanie, ja sama mieszkam, kto to zje?
Pierwsze były pyszne, potem takie "jak truskawki", potem za słodkie, za kwaśne, już nie mooogę...
Ale kto to zje?
Siedzę sama w mieszkaniu. Współlokatorkom albo skończyła się sesja, albo przyjadą tylko na obronę. Pójść do sąsiada? Wyrzucić?

Fajnie samemu w mieszkaniu, choć przydałoby się towarzystwo. Zwłaszcza płci męskiej. Bo i resztki by pozjadał i słoiki pootwierał.
Aaaa... mam pająka w łazience. I co z nim zrobić?

Nie, mieszkanie w pojedynkę ma zbyt wiele minusów.
A że truskawki to rzekomo wyborny afrodyzjak... Tym bardziej przydałby się ktoś to wyjedzenia tej michy.