wtorek, 28 lutego 2012

A na drzewach, zamiast liści....

A na drzewach zamiast liści będą wisieć humaniści.

To durne hasełko przyszło mi dzisiaj do głowy, kiedy zmęczona po nocy z łaciną w końcu znalazłam ustronny kącik na uniwersytecie, żeby się pouczyć. Wszędzie gwarno, kolejki do dziekanatu, jak za mięsem, tłumy zdenerwowanych poprawkowiczów modlących się w ostatnim dniu sesji poprawkowej. W końcu znalazłam zaciszne miejsce na Instytucie Fizyki. Bez wrzasków i haseł bojowych. Między dwoma studencikami w koszulach, jeden z laptopem na kolanach i słuchawkami na karku, drugi z tabletem multimedialnym. I ja między nimi, z górą książek, słownikiem, stertą notatek i markerami do zakreślania, co chwila sprawdzająca godzinę na telefonie z klawiszami zamiast touchscreena (!!!). Chłopcy spoglądali na mnie z litością, zwłaszcza kiedy wszystkie notatki spadły mi na podłogę, a nie mogłam się ruszyć, bo przygniatała mnie wielka antologia. Ten w kraciastej koszuli pomógł mi je podnieść, spojrzał jak na przedszkolaka i rzucił od niechcenia:
"A koleżanka to z humana chyba?".
Ten ze słuchawkami zaśmiał się pobłażliwie, no ale miał już słuchawki na uszach, więc łudzę się, że nie ze względu na mnie, ale po prostu na forum internetowym ktoś zapytał, jak korzystać z Excella.

Poczułam się totalnie bezproduktywnie.
No, ale zdałam.
Alleluja!


sobota, 25 lutego 2012

To nie jest fajka

Codziennie popełniamy samobójstwo. Mniejsze lub większe. Zabijamy, zagłuszamy, maskujemy, ukrywamy. Bez honoru, bez godności, żeby podnieść wzrok i przyznać się. Upaprane krwią ręce wycieramy w białe suknie. Wszyscy.
I dlatego nikogo to nie razi.

Boli mnie czas. Bolą mnie te lata. Boli mnie ta potęga.
Nie śpię w nocy.
Myślę tylko o tym. Myjąc zęby, w autobusie, nad podręcznikiem, przy pianinie, umierając - ciągle.
Czuję się jak pies, wierny swemu panu, "przynieś-podaj-pozamiataj", merdający ogonkiem, biegnący z wywalonym jęzorem na przywitanie, tak, zrobię wszystko, czego tylko zapragniesz. Wszystko bym oddała, wszystko, wszystko bym zrobiła. Tak, tak, dla Ciebie, oczywiście.
Dobrego pieska można pomiziać i popieścić, a kiedy przeszkadza - odsunąć nogą. 
A jak zrobi coś nie tak - trzeba go ukarać. Można uderzyć pantoflem, można uwiązać przy płocie, można zagłodzić zwierzaka. A ten głupi, wierny, zakochany - tylko patrzy smutnym wzrokiem i zawyje czasem...

Boże, jakie to prymitywne. 
A właśnie tak to działa.
I spróbuj wytłumaczyć jednemu z drugim, jakie to prostackie - wyjdziesz na największą szmatę w całym tym cyrku.
Tak właśnie na tym wyszłam.
Filozoficzne dysputy? Obrona racji? Empatia? Zapomnij!
A miało być...
 Ych. Nie będzie. 

I nie wiem, co to jest, w czym ja tkwię. Czy się kiedyś wygrzebię?
Wątpię.
To jest jabłko. Jabłko jest duże i czerwone. Jabłko jest zdrowe. Zjedz jabłko.
Muchomor jest duży i czerwony, ale nie wolno go jeść.
Czarne jest czarne. Białe jest białe.
No właśnie problem w tym... że to wcale nie jest takie oczywiste.
To nie jest fajka.



piątek, 24 lutego 2012

Paul Delvaux

Jak odkryć surrealizm?
Pójść do Spitzner Museum i zachwycić się mechaniczną kościstą Venus w szklanej kabinie.
Jak zwrócić się w stronę realizmu magicznego?
Zobaczyć "Minotaura" de Chirico.
Surrealista, ekspresjonista czy coś bardziej metafizycznego? Albo mitologicznego...?



Mam słabość do kobiecych aktów w malarstwie. Obojętnie jaki autor, obojętnie jaki styl, obojętnie jaka konwencja... Lubię.
Czy to źle?

wtorek, 21 lutego 2012

Per trutta la vita

Od co najmniej dwóch godzin siedzę i próbuję ubrać w słowa to, co bym chciała.
W słowa tyle o ile... W zdania niezbyt... W akapity? Zapomnij.
W mądrą notkę?
Nie da rady.
Dzisiaj usłyszałam 3 pochlebne opinie na temat tego bloga. I kilka w dniach poprzednich.
Zajrzałam w statystyki. Ładnie.
Co to oznacza?
Trza zadbać o kulturę słowa i wypowiedzi.



Dochodzę do wniosku, że mam dosyć przezroczystych ludzi. Są tacy fajni, ugodowi i bezpłciowi.

- Masz jakieś zainteresowania?
- ...
- Jakieś hobby...?
- Noo... Słucham muzyki.
- Świetnie! Ja też kocham muzykę! A czego słuchasz?
- No... Muzyki.
- Ale masz jakiś ulubiony zespół, wokalistę, gatunek?
- Nie, raczej nie.
- A to czego najbardziej lubisz słuchać...?
- Różnych rzeczy. Radia...

- Wiedza o kulturze? Po co nam wok na studiach?!
- Fajny przedmiot. Trochę lżejszy, a można pogadać o kulturze. Może poznamy coś ciekawego.
- Ych.
- Chociażby z malarstwa. Warto kojarzyć kogoś ponad Matejkę, Rubensa i Picassa.
- Na pewno przyda ci się to w zawodzie. Pozdro.
- Wiesz, ja uważam, że warto rozwijać też zainteresowania...
- Jak cię to interesuje to idź se na ASP. Wok to przedmiot z dupy.


O tempora! O mores!
Żeby nie było z kim pójść do biblioteki?

Z drugiej strony: to ja się staczam oceniając w ten sposób ludzi. To ja się stoczyłam, skoro sensem stało się dla mnie naprawianie radia w Simsach. To ja upadłam, jeżeli moją prasą codzienną jest kwejk, soup i tumblr.

I tak dzień za dniem i czekam...
Obojętność jednak boli. Bycie fajnym i ugodowym też boli.
Zdejmowanie tych wszystkich masek... też boli. A najgorsze, że nie daję rady uporządkować. Siebie i masek.
I przywdziewam niewłaściwe w niewłaściwym czasie.
Kurde, znowu coś źle zrobiłam?
Ale bez maski już nie wyjdę.
Za bardzo boli.
A karnawałowe ostatkowe niedobitki jeszcze mają prawo krążyć między dźwiękami, piórkami, pączkami a pokutnym popiołem.



Czegoś dziwnego słucham. Taka muzyka podobno jest teraz na topie. Lubie takie niskie głosy.
Niech więc będzie.


Wpadło w ucho. Sprawdziłam tłumaczenie i pożałowałam. Czemu wszystkie piosenki są o miłości? 
Jeżeli skomponuję kiedyś utwór, to będzie o wiewiórce łupiącej orzeszka, obiecuję. Względnie o biletach na upragniony koncert, które zabrudziły się keczupem z sałatki gyrosowej.

wtorek, 14 lutego 2012

Salon du Chocolat

Walentynkowa hipokryzja: osoby będące anty, bojkotujące, nielubiące, nieobchodzące - najwięcej o tym mówią/piszą i koło się nakręca. Ha, ale hipokrytka ze mnie :P
Uwaga: podoba mi się walentynkowe logo Googli.
U mnie zamiast serduszek będzie czekolada. Czekolada to taki romantyczny deser. Dziecięcy i niewinny a zarazem namiętny i erotyczny. Sztampowych bombonierek nie będzie. Będzie coś z pogranicza mody, kulinariów, sztuki i... jakoś kojarzy mi się z miłością. Czekolada.
Może dlatego, że kocham czekoladę.
Miłość tragiczna, miłość platoniczna, bo czekolada mnie nie kocha.






Jakoś od rana dzisiaj o tym myślałam. Chociaż niespecjalnie mi się to podoba. Sztuka sztuką (pomijam kwestię, jaki to poziom sztuki...), ale dla mnie (myślenie śląskiej gosposi!) - toż to po prostu marnotrawstwo! Czekolada jest po to, żeby ją jeść! (!!!!!!!)
No chyba, że taka sukienka ma być deserem. To co innego. 


poniedziałek, 13 lutego 2012

Refleksja pofakultetowa

Jestem zachwycona fakultetem z antropologii postkolonialnej. Ritual studies również, chociaż przeraża mnie fachowa literatura po angielsku. Podejrzewam, że prowadzący zdobył moje serce przywitaniem: "Sarmatyzm jest obrzydliwy. A Sienkiewicz jeszcze bardziej". W końcu jakaś zgodność poglądów! 

Pamiętam jedne z pierwszych zajęć z gramatyki. Słowa mogą się zastępować, ale nie istnieją jednocześnie, wchodzą w związek paradygmatyczny i zastępując kolejne wyrazy można tworzyć nieskończenie wiele zdań! Fenomen języka!
Hania pije mleko.
Hania pije sok.
Hania pije kompot.
Jacek pije kompot. 
Mama pije kompot.
Mama gotuje kompot.
Mama kupuje kompot.
Mama szyje kompot.  -zdanie dewiacyjne semantycznie.
Jedynym ograniczeniem jest semantyka. 
To na gramatyce.

A na antropologii? Zupełnie inaczej. Niezwykle prosty przykład, a jakże plastyczny. Dosłownie.

Mamy trzy kolory podstawowe: czerwony, żółty, niebieski.

IR         CZERWONY              ŻÓŁTY              NIEBIESKI               UV

Co jest między żółtym a niebieskim? 
Zielony.
A między zielonym a niebieskim? (Panowie milkną...)
Turkusowy.
A między turkusowym a zielonym?
Yyyyyy....

Jest jakiś kolor, ale nie potrafimy go nazwać. Ale on JEST. Nie znamy jego nazwy (informatycy znają...:D).
Gdzie kończy się zielony a zaczyna turkusowy? A gdzie kończy się turkusowy?
Ograniczenia i schematy mają porządkować funkcjonowanie. JĘZYK JEST OGRANICZENIEM. 
Kultury południowo-amerykańskie uznają niebieski i zielony za ten sam kolor. Za to brązowy istnieje w 17 odcieniach. 
Nasza kultura, wychowanie, tradycja, historia, język - to, co tyle nam dało, cała ta scheda, w czym tkwimy i czemu tyle zawdzięczamy - to nas ogranicza, wpaja wartości i schematy. 
I przy tym wszystkim uważamy, że nasze jest najlepsze. 
Dlatego sarmatyzm jest obrzydliwy.


 Kiedy zielony przestaje być zielonym? I czy ten zielony to jeszcze zielony?

Goodbye Whitney

Spory czas mnie tu nie było. Upublicznianie po raz kolejny pseudofilozoficznych rzygów nie przystoi. Myśli różniaste mnie atakują, ale wciąż za dużo wycinków, a za mało gazet. Z dnia na dzień obiecuję sobie, że pójdę wcześniej spać, ale około 2 w nocy uświadamiam sobie, jak bardzo się oszukuję... Wczoraj położyłam się o 22. Wstałam po półtorej godziny wiercenia się w kołdrze, plątania między kołdrą a kocykiem i dumania, która może być godzina, a telefon leży przecież na biurku. Zaczęłam czytać Leca. Całą noc. Rekomendacja Umberta z tylnej okładki jest prawdziwa. O ile będzie można zasnąć...

Zmarła Whitney Houston. O tym trąbią dziś media. Dlaczego o tym piszę? Bo naszła mnie refleksja, że odchodzą wielcy ludzie... OSTATNI wielcy ludzie. No, może jedni z ostatnich. Nie trzeba daleko sięgać pamięcią: Szymborska, Jarocka, Havel, Mrowiec, Violetta Villas, trochę dawniej Kwiatkowska, Zembaty, Liz Taylor czy Kownacka - akurat to przyszło mi na myśl. Jeszcze Micheal Jackson i Steve Jobs. Albo Marek Edelman.
Tak, jestem dekadentką.Tak, retro klimaty, wiem. Tak, uważam, że XXI wiek oprócz nowinek techniczno-informatycznych nie wniósł niczego wartościowego do ludzkości.
Odchodzą wielcy ludzie... Ci, którzy debiutowali, kiedy mnie jeszcze nie było na świecie. I będą odchodzili kolejni. Taka kolej rzeczy. I będą o tym mówili w mediach.
Ale za 10, 15, 20, 50 lat....? Ktoś umrze i powiedzą o tym gdziekolwiek? Napisze o tym ktokolwiek? Będzie to znaczyło cokolwiek?
Kto jest ikoną kultury tych czasów... Lady Gaga?
Odnoszę wrażenie, że kończy się pewna era. Może już się skończyła. Era powojennych rewolucji - w obyczajowości, w muzyce, w technice, w kulturze.
Co dalej?

Mówi się o trzech diwach: Whitney Houston, Marii Carey i Celine Dion. Z tych trzech Whitney cenię najbardziej, chociażby za to, że wśród rzewnych lirycznych pieśni znalazło się miejsce na ten taneczny hit mojego dzieciństwa:


Boję się. Boję się, że w końcu odejdą wszyscy wielcy - przecież to kiedyś i tak się stanie... A zostanie jedna wielka internetowa kupa ludzi, phe, nie ludzi, a motłochu, degradacja, totalna zagłada, wszystkiego powoli.. Tak to widzę, że wcale nie potrzeba wojny. Wystarczy takie "nic".
No chyba, że rewolucja - i zacząć od początku. Bo wszystko ma swój koniec. Idziemy "do przodu" - nowe wynalazki, nowe technologie, nowe zastosowania, nowe programy nauczania - a co, jak to się wyczerpie? Nie sądzę, żeby w nieskończoność dało się ulepszać i odkrywać - bo w końcu nie będzie czego.
Zresztą... Piję do czegoś, co większość odrzuca. Podobno mam skłonności do utrudniania sobie życia. Myślę o dziwnych rzeczach, innych niż kolor lakieru do paznokci i przesolonych buraczkach - kiedyś uważałam to za zaletę, dziś wiem, jakie to złe.
Ech, czuję się jak "ta mrówka rzucona na tory", niezrozumiała w świecie geniuszy, którzy moich bredni a)nie rozumieją (nie rozumią) b)nie słuchają c)o czym ty kurwa pierdolisz?
Czy ja mówiłam coś o pseudofilozoficznych rzygach?
Dosyć. Do łóżka.
Jutro walka z literaturą staropolską, gramatyką, logopedią i próbą zmienienia fakultetu (antropologia postkolonialna, ritual studies - hmm, rozwijanie zainteresowań?). Chór i zastanawianie się, czy walczyć o swoje i się odezwać, czy lepiej nie pytać, bo to straszne rozczarowanie usłyszeć "nie".
Dobranoc.
I przepraszam.

środa, 1 lutego 2012

Tego nie robi się kotu

Umrzeć - tego nie robi się kotu.


Nie chcę rozpisywać się, ani rzucać frazesami - nie brakuje tego ani w sieci, ani w jutrzejszej prasie. Mogłabym wkleić tu z 10 wierszy Wisławy. Ale kiedy siedzę w zimnym pokoju z kotem na kolanach, tylko tyle przychodzi mi do głowy:


Umrzeć - tego się nie robi kotu.
Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu.
Wdrapywać się na ściany.
Ocierać między meblami.
Nic niby tu nie zmienione,
a jednak pozamieniane.
Niby nie przesunięte,
a jednak porozsuwane.
I wieczorami lampa już nie świeci.

Słychać kroki na schodach,
ale to nie te.
Ręka, co kładzie rybę na talerzyk,
także nie ta, co kładła.

Coś sie tu nie zaczyna
w swojej zwykłej porze.
Coś się tu nie odbywa
jak powinno.
Ktoś tutaj był i był,
a potem nagle zniknął
i uporczywie go nie ma.

Do wszystkich szaf sie zajrzało.
Przez półki przebiegło.
Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło.
Nawet złamało zakaz
i rozrzuciło papiery.
Co więcej jest do zrobienia.
Spać i czekać.

Niech no on tylko wróci,
niech no się pokaże.
Już on się dowie,
że tak z kotem nie można.
Będzie się szło w jego stronę
jakby się wcale nie chciało,
pomalutku,
na bardzo obrażonych łapach.
O żadnych skoków pisków na początek.



I tyle w tym temacie.