piątek, 26 lipca 2013

Urlopowy mętlik myśli

Kto by przypuszczał, że na urlop będę przyjeżdżała do Polski. Kilka dni, a dusza się raduje. Czy wracanie do domu to urlop?
Boję się, cholernie się boję, że wrócę na darmo. Że moje stanowisko wcale nie jest takie, jak sobie wkręciłam, że też mnie wyrolują, bo przecież nie jestem lepsza, że nie będzie pracy.
Zazdroszczę młodym osobom, które nie muszą pracować, bo nie mają problemów finansowych. Stać je na studia, na kawę, na książki, na imprezy, na Majorki i Tunezje,  na naturę i na kulturę. A może trochę im współczuję...?

Każdy wyjazd zarobkowy za granicę to nowe doświadczenie. Nowi ludzie. Dziwni ludzie. Zastanawiam się, gdzie przebiega granica między cechami charakteru a objawami choroby psychicznej.
To, co Polacy reprezentują sobą za granicą, przechodzi ludzkie pojęcie.

Razem z S. pisałyśmy dziennik naszego wyjazdu. Pełno w nim wulgaryzmów, a momentami rzewliwego cackania, jak w pamiętniku nastolatki.

Jak mam odszukać M.? Nie znam jego nazwiska, nie wiem nawet, czy jest młodszy, czy starszy ode mnie. Już nie pracuje w naszej manufakturze, Leihfirma przerzuciła go do innej fabryki. Wpisywałam w wyszukiwarkę osób na facebooku już wszystko. Imię, okolice Krakowa, pojechał do Niemiec, pracował ze mną, ale go przenieśli, nazwa firmy.... Nic.
A podobno w internecie wszystko się da, wszystko można.

Zaczytuję się znowu książkami Jodi Picoult. Mam tyle do nadrobienia. Tyle tomów, płyt, filmów, wyjazdów, osób, listów, dźwięków, zasuszonych dzikich róż, butelek wina, ciepłych wieczorów, godzin przy pianinie... Wieczności by zabrakło.
Jak wybierać, by wybierać właściwie?


Zostało mi całe 2,5 dnia wakacji... Czym smakują wakacje? Jak pachną?
Piasek, podmuch wiatru, morskie fale, pisk mew?
Chyba już nie.


sobota, 6 lipca 2013

Przeszłość wyrzucana

Dzień kryzysowy.

Nie zdałam ostatniego egzaminu w bardzo dobrze zdanej sesji, mimo iż byłam obkuta, naumiana, umiałam zagrać zadany bas cyfrowany w każdej tonacji, komisja niczym nie mogła mnie zaskoczyć. A jednak.

Wyprowadziłam się z Op, wróciłam do domu. Tony ciuchów zalegających w pokoju. "To do prania, to do przepłukania...". Książki i notatki w różnych reklamówkach, nie wiem, co - gdzie, nie umiem się ruszyć między tymi gratami. Jeden pokój to chyba za mało.

Po burzy spróbowałam uruchomić ruter. Czerwona lampka. Reset. Telefon do konsultanta. Raz, drugi, trzeci. Nie wiadomo, o co chodzi. Chyba ruter do wymiany. A właśnie wróciłam z miasta.

Wciąż nie mam pracy. Musimy gdzieś wyjechać. Może być i na 2 tygodnie. Nic nie niszczy bardziej niż bezczynność.

Po przepłakanej nocy, wstaję o 5:50, by pójść do kościoła, zagrać na porannej mszy. Patrzę w lustro. Biegnę do zamrażalnika po lód. Cholera, nie mam oczu, tylko dwie szparki między zapuchniętymi worami.


Nie wiem, co ze sobą zrobić.
Nie ma internetu.
Próbuję czytać książkę. Nie umiem się skupić. Sprawdzam telefon. Idę do kuchni. Nie ma nic słodkiego. Wracam do pokoju. Idę do kuchni. Otwieram lodówkę. Jem plasterek szynki. Dziś pierwszy piątek. Przepraszam za szynkę. Wracam. Idę na balkon. Wracam. Maluję paznokcie. Kręcę się. Myśli mnie atakują. Wchodzę do łóżka. Za gorąco. Próbuję rozpakować następną reklamówkę. Nie wiem, co z tym zrobić. Siedzę na łóżku. Sprawdzam telefon. Idę do kuchni. Szukam czegoś dobrego. Nic nie ma. Chciałam zrobić konfitury, ale nie mam internetu, by sprawdzić przepis. Idę na dwór. Kręcę się. Idę do łazienki. Pół godziny gapię się w lustro. Wracam. Siedzę na łóżku. Biorę książkę. Oglądam okładkę, chyba przez kilka godzin. O nie, znowu myśli. Wracam do kuchni. Robię herbatę. Bawię się torebką. Wracam. Siedzę na łóżku. Patrzę w okno. Chcę przestać myśleć. Siedzę na łóżku. Nie, nie chcę. Patrzę w okno. Siedzę na łóżku. Patrzę w okno. Patrzę w okno. Patrzę w okno. Patrzę w okno.
Dość.

Rozglądam się po pokoju. Burdel? Nie, bardziej jakiś magazyn.

Mam tendencję do chomikowania rzeczy. Nie wyrzucam, bo "może się jeszcze przydać", "to szkoda wyrzucić", "jakby przeszyć tę spódnicę, to jeszcze mogę w niej chodzić", "to pamiątka!".
Lubię zbierać te wszystkie pluszaki, zasuszone róże, smoki z Krakowa i porcelanowe słoniki, choć trąci to biedermeierem, jakimś tanim mieszczaństwem. Po prostu to lubię, to jakaś przeszłość, rodzaj materialnego pamiętnika.

Robię ze swojego pokoju muzeum.

Ruszże się.

Wyciągnęłam z szafy kilkanaście spódnic, w które na pewno się nie zmieszczę. Bluzek, w których już na pewno ni będę chodzić. Wyniosłam, spróbuję wystawić podczas akcji szafingowych, ewentualnie wiem, komu mogę je oddać.

Wyrzuciłam cały bukiet suszonych róż. Od byłego, z Dnia Nauczyciela, z urodzin. Przesąd głosi, że suszenie kwiatów od byłego stoi za byciem starą panną.
Póki co sprawdza się.
Kruszyły się już, zajmowały mnóstwo miejsca na szafce. Może nawet siedziały w nich mole.
Mam w sobie jednak coś z pieprzonej romantyczki, odcięłam najładniejsze, niezniszczone kwiaty i zamknęłam w ozdobnym pudełeczku. Spaliłam resztę, nie umiem jednak całkiem odciąć się od przeszłości. Zachowałam kwiaty, to, co wypielęgnowane zakwitło i gdzieś tam we mnie tkwi.
Ten zapach suszonego kwiecia... Magia...
A widok płonących bukietów wyzwolił namiastkę odprawiania czarodziejskiego rytuału.

Coś się dzieje.
Lepiej mi. Lżej.

Pustka jednak jest ciężarem.

Doświadczenie pokazuje paradoks: depresja wyzwala pierwiastek aktywny.
Nieustanna walka aktywizmu z marazmem, ot, codzienność. 




Wybrać cel, oto sukces. Remont pokoju, dokończenie sezonu serialu, kolejna runda gry... A kiedy brakuje sił, pomysłu, ochoty, by cel wyznaczyć? Czy wyznaczanie celu może być bezcelowe? Czy istnieje cel sam w sobie?
A filozofowanie, czy raczej "filozowanie" (bez sophii) jest celem?

środa, 3 lipca 2013

10 polish books you should be reading


TUTAJ znalazłam listę 10 polskich książek, z którymi powinni zaznajomić się obcokrajowcy. Wyboru dokonała Polka z pochodzenia, mieszkająca za granicą Asia Monika Bakalar. Wśród rekomendowanych znalazła się Wojna polsko-ruska Masłowskiej, biografia Kapuścińskiego, Nasza klasa Słobodzianka, Lubiewo, jest Tokarczuk, Szabłowski, seria Mamoko, Jacek Hugo-Bader, Lipska i Lem.

Jestem ucieszona i podbudowana faktem, że tłumaczy się polskie książki i sprzedaje je za granicą. Nie tylko my sprowadzamy zagraniczne czytadła. Podoba mi się też wybór literatury współczesnej, warto kojarzyć polskie pisanie z czymś innym jak tylko Pan Tadeusz i literatura wojny i okupacji.

Smuci mnie co innego.
Ile z tych pozycji ja, rodowita Polka, studentka filologii, przeczytałam?
No, mniej niż połowę.
4.
A właściwie 3, bo nie doczytałam Masłowskiej. Nie przebrnęłam.

Nadrobić w wakacje? Kiedy w kolejce czeka z 20 innych "must read", książki do pracy dyplomowej i kilka niedoczytanych sprzed miesięcy...




Les Miserables

W końcu znalazłam czas na obejrzenie wielkiego musicalu na podstawie powieści Hugo. Wiem, że to tanie zastąpienie lektury, ale cieszę się, że przynajmniej na to wygospodarowałam wolny wieczór.

Co do czasu wolnego. Dziś na egzaminie usłyszałam pierwsze pytanie: skąd Pani fascynacja zegarkami?
- A czy nie jesteśmy niewolnikami czasu? - odpowiedziałam. Miła, lekko filozoficzna dyskusja, kilka pytań o treść przedmiotu i bardzo dobrze zdany egzamin. Pytanie doktora było uzasadnione, choć mało kto zwraca na to uwagę. Wiele osób dotyka zegarków, które noszę na szyi, zainteresowanie budzi zwłaszcza moja sówka, ale nikt nie skojarzył, że noszę też zegarek na ręce. Zdarzają się i trzy zegarki, jak dzisiaj, w tym jeden "na chodzie".


Jestem zachwycona musicalem, choć oglądanie go na 16-calowym ekranie laptopa to nie kino. Lubię klimat tej epoki, tę wiarę, niespotykaną wcześniej czy później, ten romantyczny zapęd, często zgubny.

Film porusza (mnie do łez), bawi, zachwyca (aktor grający Mariusa), gorszy. Gorszy ta rażąca niesprawiedliwość.
I śmierć Eponine. Dlaczego ktoś musi umierać, aby ktoś mógł być szczęśliwy?