środa, 4 września 2013

Nie rób tego, co robisz

To uczucie, kiedy bareistyczna fikcja nagle staje się rzeczywistością...

Ironia kosmiczna?
Tak bardzo nie mam na nic ochoty, ale motywuję się i umawiam na zagranie porannej mszy. Muszę wcześniej się położyć, by wstać o 5:45 i być fit. Od 23 zaczyna się gorąca linia. Telefon za telefonem do pierwszej w nocy. Nie mogę zasnąć.
Donatan - Nie lubimy robić - idealny utwór na budzik. Właśnie rozmawiałam z kimś we śnie. Podobno wybudzanie się w fazie REM jest najlepsze dla organizmu, mózg jest aktywny, organizm wypoczęty, zapamiętuje się sny.
No właśnie nie pamiętam, o co tak właściwie w tym śnie chodziło.
Może to była faza NREM. Tak, tak to sobie trzeba wytłumaczyć.
Najgorszy moment dnia - odkryć kołderkę.
Zimno. Szaro, buro. Robię herbatę, trochę mruczę mormorando. 15 minut przed czasem wychodzę na dwór. Mgła jak mleko. Wsiadam na rower i jadę.
Wypadła jakaś śrubka?
Nic, jadę dalej.
Coś jeszcze wypadło.
Popycham pedały i jadę, już za dziesięć.
Wypadają pedały.
Rower rozpada mi się pod nogami.


Wracam do domu i chce mi się płakać.
Bo to nie było tak po prostu wstać rano. To była walka z samą sobą.

Nieustanna walka z sobą i swoją wolą... Dieta, nie jedz smażonego, choć tak pięknie pachnie, mamooo, po co upiekłaś to ciasto. Harmonia, ćwiczę, choć nie wiem co i nie wiem, po co, rozpisuję ćwiczenia, a trwa to godziny, nienawidzę B., w głowie układam przemowę, jak z klasą oblać egzamin (sic!). Sport, muszę częściej biegać, będę wtedy lepiej spać, nie będę taka przymulona i wiecznie o jednego red bulla do tyłu, co z tego, że zimno, że ciężko. Wstawanie, najgorsze chwile dnia, moment podniesienia ciepłej kołderki, mojej warstwy izolacyjnej, podniesienie nóg na zimną posadzkę, pójście do łazienki, a woda już nie jest gorąca jak wieczorem. Książki, zaczynam czytać, nie kończę, odkładam po jednym rozdziale, wracam, ale już zgubiłam wątek, bez tej pasji, bez tej fascynacji, to już nie ta licealistka, która czytała pod ławką na PP i w autobusie (z słuchawkami w uszach, bo tłuszcza rozpraszała). Wyjazdy do miasta, nie chcę, nawet na zakupy, nie wychodzę z domu, nigdzie, nawet na przystanek, najchętniej nie wychodziłabym z łóżka. Czat, piszę z osobami oddalonymi tysiące kilometrów ode mnie, wirtualnie lubię, wirtualnie mnie też, ale czy się sobą nie rozczarujemy? Tak, nie chcę, ale nie wiem, bo tak właściwie....
Srutututututu.
Stop gnuśności.
Bezczynność powodem problemów.
Nie wiem, długo jeszcze.


poniedziałek, 2 września 2013

Hello September

Ciastko czekoladowe popijane herbatą na odchudzanie.
Ha-ha. Klasyka.

Wróciłam. Wróciłam i niezbyt wiem, co z sobą zrobić. Kręcę się i kręcę, łażę i łażę, przebieram, marudzę, smęcę... Okay, kilka dni na ogarnięcie, na powrót do dawnej, choć zmienionej rzeczywistości. Ale to trwa drugi tydzień!
Tysiące pomysłów, które raz są szalone, za chwilę głupie, aż w końcu dociera do mnie, że nierealne.
Wyjechać za granicę? Na dłużej? Na stałe? Zacząć tam studia? Pomyśleć nad wymianą semestralną? Spróbować w innym mieście? Umówić się na podwójną randkę? Jechać 900 km tylko na weekend?  Łudzić się, że to może być coś więcej? Poślubić muzułmanina i napisać o tym książkę?


Oglądam filmy online. Irytujące, kiedy nagle kończą się w 64 minucie, w momencie, kiedy ona już otworzyła usta, ale jeszcze nie usłyszałam, czy w końcu mu to powie. Wyłączam i wracam do swoich rzeczy. Nie interesuje mnie, co będzie dalej.
Zaczęłam czytać z 10 książek. Żadnej nie dokończyłam. Wierzę, że jeszcze kiedyś po nie sięgnę, choć wtedy wszystko może się zmienić.
Nie mieszczę się w moim pokoju. To bardziej magazyn, niż pokój. Wygospodarowałam miejsce na strychu, by urządzić tam rodzaj pracowni, na te wszystkie szpargały, książki, wstążki, szyszki, kartki, karteczki i karteczeczki. Zaczęłam się przenosić, połowa rzeczy została na podłodze. Nic nie szkodzi. Nie przeszkadza mi to. Niech leży.

“Czy można obrazić się na siebie samego? Przestać się do siebie odzywać, nie myśleć więcej w pierwszej osobie. Ostentacyjnie nie zauważać się w lustrach, nie odbierać telefonów, poczty, maili. Wyprowadzić się od siebie. Nie reagować na swoje potrzeby, przyzwyczajenia, imię. Unikać się, (na ile to możliwe) nie przyznawać się do siebie w towarzystwie. Skończyć z utrzymywaniem się, płaceniem rachunków, ubieraniem, obcinaniem cholernych paznokci. Przestać dla siebie istnieć, nie poniżając się do targania się na swoje życie. ("Znaczyłoby to, że mi zależy"). A przecież nie ma się już i tak ze sobą nic wspólnego.”
"Reisefieber", Mikołaj Łoziński 


Wrześniu, witaj. Nie wiem, czy Cię lubię, czy nie, ale chyba wszystko mi jedno.