wtorek, 31 maja 2011

La dame aux camèlias


Obejrzałam Damę Kameliową w reżyserii Antczaka, z 1995 roku. I zastanawia mnie główna bohaterka. Małgorzata. Była kurtyzaną. Kurtyzana. Czy to to samo co prostytutka, dziwka, nierządnica? Hmm... Niby profesja ta sama - najstarszy zawód świata, ale "kurtyzana" jakoś bardziej eufemicznie brzmi. I najważniejsze: kurtyzany były oczytane, kulturalne, niczym gejsze. I obawiam się, że to, co teraz się obserwuje przy zjazdach z autostrad nie ma nic wspólnego z obyciem kurtyzan.
Postać Małgorzaty skłoniła mnie do poszperania w Internecie, w efekcie czego znalazłam kilka ciekawostek:

W starożytnej kulturze Wschodu prostytucja była sacrum, o czym można przeczytać w Kama Sutrze.

W starożytnej Grecji prostytucję dzielono na publiczną i sakralną - uprawianą przez hierodule."Zwykłe" prostytutki to pornai, a hetery to zawodowe kochanki, wykształcone, o wysokim statusie społecznym. 

Pisarz Marcel Proust jako nastolatek napisał list do swojego dziadka, w którym poprosił go o pieniądze na wizytę w domu publicznym. W jego czasach licealiści i studenci każdy czwartek (dzień wolny od szkoły) spędzali relaksując się w burdelu.
Kabalarka Henrietta Lullier prowadziła lupanar, w którym tajne konferencje z ministrami odbywał Stanisław August Poniatowski, którego to Henrietta była faworytą.

Pigalaki albo dzielnice czerwonych latarni to części miasta słynące ze znajdujących się tam domów publicznych, lokali peep-show, hoteli na godziny i innych przybytków w tym charakterze. Nazwa "pigalak" wzięła się z placu Pigalle w Paryżu. Dzielnica Pigalle znana jest z teatru Moulin Rouge, wystawiającego przedstawienia o zabarwieniu erotycznym.

Słowo "alfons" pochodzi od imienia głównego bohatera powieści młodszego A.Dumasa Monsieur Alphonse, który to bohater trudnił się sutenerstwem.

Obecnie w wielu krajach muzułmańskich prostytucję karze się aresztem, a recydywę nawet karą śmierci.

W Skandynawii prostytucja jest w świetle prawa niemożliwa: zabronione jest płacenie za usługi seksualne.

 Cena za usługę erotyczną jest uniwersalna: we wszystkich krajach świata, niezależnie od rynku, wartość usług zawodowej prostytutki jest równa cenie pary męskich trzewików. (Swoją drogą, w sklepie na Krakowskiej są buty po 25 zł, a w Galerii Dominikańskiej widziałam męskie mokasyny za 2 500 zł... Dlatego dziwka dziwce nierówna.)

Kościół Oude Kerk w Amsterdamie znajduje się w dzielnicy czerwonych latarni, naprzeciw kościoła stoi rzeźba Belle - jest to statua prostytutki wykonana przez  Els Rijerse, a inskrypcja głosi: Szacunek dla osób z całego świata, które pracują w branży seksu. 


poniedziałek, 30 maja 2011

Szufladka ambitna vs szufladka nieambitna

Glenn Gould - moje wczorajsze odkrycie. Mistrz interpretacji dzieł Bacha. I jedno mnie przeraża: to, co potworzę na egzaminie z fortepianu nie będzie przypominało ani tej interpretacji, ani żadnej innej. Nie wiem, czy cokolwiek będzie przypominało.

Parę dni temu pożarłam się z moim lubym o podział muzyki. Bartek zwykł dzielić muzykę na ambitną i nieambitną. Za zespoły ambitne uważa na przykład Dream Theater, za nieambitne - całość twórczości disco polo. Cóż, nie da się ukryć - wybrał sobie dwa skrajnie różne nurty. Muzyka chodnikowa jest uważana za symbol złego gustu. Ale przecież to nie oznacza, że wszystko co nie jest disco polo jest ambitne. Bo na pewno nie jest.
Wychodzę z założenia, że każdy rodzaj muzyki spełnia jakąś funkcję. Disco polo - naiwny tekst, wpadająca w ucho banalna melodyjka, refren łatwy do powtórzenia i zaśpiewania po piwku i rytm taki, że aż chce się tańczyć. Zabawy, festyny, wesela - jak się bawić, to tylko przy disco polo! Ta muzyka nie ma zapewniać głębokich przeżyć duchowych, nie natchnie Cię do napisania wiersza (chyba, że piszesz teksty dp....). Ta muzyka pełni funkcję ludyczną i nie da się zaprzeczyć - swoją funkcję spełnia idealnie. Nie wyobrażam sobie, żeby pan Boguś, który tapetował nam przedpokój słuchał przy tym Czajkowskiego albo Armstronga. Inna sprawa to fakt, że to, co dzieje się na tych wszystkich imprezach w remizie (ale przecież nie tylko, wejdźmy do pierwszej lepszej dyskoteki) nazywa się jakże wyrafinowanym wielkopańskim słowem "wiocha". Ale to chyba nie wina muzyki?

Świetnie się tańczy, świetnie się śpiewa (zwłaszcza po kilku głębszych) i świetnie się bawi przy disco polo. Mnóstwo osób (zwłaszcza moich koleżanek, które najwidoczniej stać na każdy weekend spędzony w dyskotece) świetnie bawi się przy techno, trance i house. I o ile rozumiem dancingową zabawę przy italiano i disco, to 6 godzin "przetańczonych" w takich rytmach w ogóle nie pojmuję. "Przetańczonych", bo czy to jeszcze jest taniec? Nazwijmy całość tej hmm... twórczości (?) muzyką klubową. Gdyby kogoś bardziej interesowała genealogia, proszę, pod tym linkiem znajdzie się sporo informacji. Tymczasem mnie ten gatunek, szczerze powiedziawszy, mało pociąga. Co więcej - dla mnie oznacza bity na to samo kopyto grane przez całą noc w zadymionej dyskotece pełnej dziwnych osobowości, od czasu do czasu urozmaicane wielce skomplikowaną partią wokalną w stylu "Oh, baby!" albo "Yeah, yeah". Jest po prostu nudny.
Przy disco polo przynajmniej bym się pobawiła. A przy muzyce klubowej?
Następnego dnia narzekałabym na piszczenie w uszach (byłam na kilku imprezach i na każdej było stanowczo za głośno).
I pytanie retoryczne: czy to jest muzyka ambitna?

A to, czym częstują nas radiostacje? Co słyszymy wsiadając do autobusu, w supermarkecie i w butiku, w aucie sąsiada? Muzyka pop. Termin bardzo niekonkretny. Muzyka popularna. Czyli... no właśnie, jaka? Metallica - zespół znany na każdym kontynencie, słyszało o nim mnóstwo ludzi i.... wskazywałoby to na jego popularność. Czy więc Metallica gra pop? Pop nastawiony jest na komercję, na zainteresowanie mas.  I udaje mu się to. Wiele piosenek popowych brzmi naprawdę fajnie. Tyle, że, za przeproszeniem, rzygać się chce taką piosenką, kiedy słyszę ją w szkole, słyszę ją, kiedy kupuję ser pleśniowy w Tesco, słyszę ją, kiedy wchodzę do autobusu, słyszę ją ze słuchawek chłopaka siedzącego za mną, słyszę ją w domu (bo mama akurat włączyła radio), słyszę ją w Teleexpresie (bo szczyt listy przebojów) i aż boję się otworzyć szafę, bo nigdy nie wiadomo, gdzie jeszcze usłyszę ten hit.

Skoro pojęcie "muzyka pop" jest tak szerokie i niekonkretne, to co powiedzieć o muzyce rockowej? Cóż, za wyznacznik przyjmuje się dominujące brzmienie gitar. Ta, w zespole Dody gitarzysta gra na Gibsonie. Czy to czyni z ich muzyki rock?  I te wszystkie podgatunki.... Rock psychodeliczny, heavy metal,  rock eksperymentalny, emo, hard rock, art rock... Można by wymieniać bez końca. Co więc oznacza zdanie, że ktoś słucha rocka - jeden skojarzy z klasycznym Pink Floyd albo Oasis, a inny właśnie z Dodą, w której zespole gra gitarzysta. Wniosek: rock rockowi nierówny. Oczywiście to samo można powiedzieć o każdym innym gatunku muzycznym, ale na rocku widać to najlepiej. A może po prostu rock jest mi najbliższy.

Swoimi czasy bardzo bliski był mi metal, choć aktualnie preferuję lżejsze brzmienia. Metal wyewoluował z rocka, jest gatunkiem stosunkowo młodym. Młodym, a jak niejednoznacznym. Często laicy utożsamiają muzykę metalową z satanizmem, okultyzmem, motywami magicznymi, mizantropią, samookaleczaniem. Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Nie można wrzucać wszystkiego do jednego worka. Subkultura to nie sekta. Dlaczego mówi się, że metal jest muzyką niechrześcijańską, skoro istnieje mnóstwo zespołów christian metalowych? Bo ludzie generalizują.
Prawda, są zespoły, które tekstami utworów nawiązują do kultu Szatana, weźmy taki Mayhem, albo lepiej Burzum - historia zespołu bardzo interesująca. Ale inne zespoły nawiązują do magicznych postaci, do fantasy, do smoków i dziewic uwięzionych w wieżach, do mitologii i wojen - głównie zespoły power metalowe. A jeszcze inne niosą treści bardzo uniwersalne - chociażby tak znana Metallica. I cała masa stylów według mnie - metalopodobnych, bo niby to metal, ale trochę za mało: grunge, nu metal.... A rozdrabniać by się można jeszcze na różnice między folk, viking, pagan, celtic metalem.
I co, czy metal jest ambitny? Czy można powiedzieć, że ambitna jest muzyka, która ma tak wiele różnych oblicz?

Media zalewają nas najróżniejszymi muzykami. Nie jesteśmy w stanie poznać całej muzyki świata. Nikt nie jest w stanie. Jak więc wybrać muzykę dla siebie?

Do czego piję? Nie pokazałam przecież nawet połowy głównych nurtów muzyki rozrywkowej, o muzyce poważnej nawet nie wspominając. Chodzi mi o to, że uważam szufladkowanie muzyki na ambitną i nieambitną za bezsensowne. Po co zakładać z góry, że coś jest nieambitne i niegodne naszej uwagi? I czy takie założenie w ogóle jest prawdziwe? Przecież nawet zespół, który uważaliśmy za ambitny może wydać płytę poniżej oczekiwań.

Dlatego ja używam podziału najprostszego z możliwych: muzyka, która mi się podoba vs muzyka, która mi się nie podoba. Cóż, ma to swoje wady: nie daję rady upchnąć muzyki w szufladki. Pudełka też nie wystarczają. Jakaś szafa by się zdała.


Max Ernst

Gdybym miała wymienić ulubionych malarzy, Max Ernst uplasowałby się na wysokiej pozycji. A już na pewno obok Dali należy do moich faworytów wśród surrealistów.

Painting is not for me either decorative amusement, or the plastic invention of felt reality; it must be every time: invention, discovery, revelation. All good ideas arrive by chance.

Uwielbiam świat Ernsta, niby taki surrealistyczny, a kiedy schodzę do piwnicy albo patrzę przez okno - przekonuję się, jak bardzo bliski. 



 

Michał Szpak i otoczka

Nie obejrzałam ani jednego odcinka X Factor. Męczy mnie nawałnica programów w tym stylu, czuję się nimi wręcz atakowana. Poza tym naprawdę wątpię, czy te programy mają na celu wyławianie talentów, czy też jak zwykle chodzi tylko o pieniądze. A półgodzinne reklamy TVNu jeszcze bardziej mnie zniechęcają. Wychodzę więc z założenia, że co lepszy występ mogę obejrzeć w internecie.
Obejrzałam dzisiaj wszystkie występy Szpaka. Cóż, kontrowersyjna postać. I powiedzmy szczerze: wokal do wybitnych nie należy, ba, jest bardzo przeciętny. Jego angielski mnie śmieszy - sama mam lepszy akcent i dykcję (choć najlepsza była ta pani śpiwająca "inaderr łej"). Czemu więc pochwalają go jurorzy (zwłaszcza Kuba, co do którego miałam nadzieje), czemu tyle się o nim mówi w mediach? Czemu jedni go kochają, inni wręcz przeciwnie?
Image. Jego wizerunek sceniczny: piękne długie włosy (zazdroszczę!), makijaż, paznokcie dłuższe i bardziej zadbane niż u niejednej kobiety, ubiór, bizuteria... Po co to wszystko? Czy Szpak myśli, że zostanie gwiazdą nie dzięki talentowi, ale dzięki wizerunkowi? Dzięki zachowaniu?
Może to moje subiektywne odczucia, ale wydaje mi się strasznym pozerem. To jego gadanie, że pomysł na wizerunek wychodzi z niego, że nikogo nie naśladuje... Jak dla mnie jest zuchwałym chałturzystą kreującym się na niewinną wschodzącą gwiazdę. De facto ma rację - w Polsce raczej nie toleruje się takiego wyglądu, ale sprawa inaczej wygląda w wielkich miastach, chociażby NY. Prawda - Polska wciąż jest krajem bardzo zaściankowym. Ale czy to źle? Czy musimy tolerować zalewającą nas tanią tandetę, czy mamy utożsamiać się z zachodnią kulturą?
Kiedy pojawił się na castingu i się przedstawił - widzowie byli zszokowani. Ale to tylko szok. Przecież wielkie gwiazdy, weźmy Madonnę, Eminema, Mansona - jak one zaistniały, w jaki sposób zapisały się na stałe w kanony popkultury? Ha, skandal. Skandal porusza masy, wywołuje szok, oburzenie, i co najważniejsze - zainteresowanie.
I właśnie dlatego, że tyle gada się o młodym wokaliście z Jasła, że w mediach aż wre od ploteczek o nim, dlatego, że jedni mu kibicują, a inni znienawidzą jeśli faktycznie on wygra, dlatego, że ja piszę o nim na blogu - właśnie dlatego będzie on popularny, mimo że śpiewak z niego nie najlepszy.
Powiadają, że jest gejem. Nie podoba mi się to. Czemu tak sądzą? Po wizerunku? Ludzie, to wielkie show które widzimy wokół Szpaka ma na celu jedno: budzenie kontrowersji -> budzenie zainteresowania -> popularność -> sława -> pieniądze. Utarty schemat. I w ten sposób niejeden Jaśko, który śpiewa/tańczy/cokolwiek gorzej niż Ty może aktualnie przestać zarabiać i wystarczy mu pieniędzy po ostatni dzień. A Ci, którzy wyśmiewają takiego Michała będą harować do sześćdziesiątki by ostatecznie nie dożyć emerytury.
I żeby nie było: piosenkareczka w stylu Ady Szulc też do mnie nie przemawia. Więcej makijażu niż talentu. Najwięcej w sobie z artysty z całej tej finałowej trójcy ma Gienek. Dojrzały, autentyczny.
Czy wygra?
Cóż, czy czasem nie jest tak, że bardziej liczy się show niż artyzm?

piątek, 27 maja 2011

Przemiana

Mogę szczerze powiedzieć, że pokochałam książki Jodi Picoult, chociaż nie przeczytałam jeszcze wszystkich. Dzisiaj skończyłam czytać kolejną - "Przemiana " . Lektura, owszem, dostarczyła wielu wrażeń, ale sądzę, że najważniejsze jest to, że skłoniła mnie do refleksji na temat kary śmierci.
No bo właśnie. Kara śmierci. Niby cywilizowany, XXI wiek. Prawda - kary śmierci nie są na porządku dziennym. Ale sam sens takiej egzekucji....  Czy to ma sens? Czy zmienia coś na świecie? Coś lub ktoś się ulepsza? I czy rzeczywiście kara śmierci wykonywana jest po to, żeby sprawiedliwości stało się za dość? I katolicki punkt widzenia: Bóg daje życie, więc tylko Bóg ma prawo je zabrać.
U Picoult lubię różnorodność narracji: każdy rozdział zatytułowany jest imieniem jednego z bohaterów i tenże bohater jest narratorem "swojego" rozdziału.  To takie psychologiczne - czytelnik poznaje różne spojrzenia na tą samą sprawę. Akcja "Przemiany" kręci się wokół Shaya Bourne'a, ale on nigdy nie jest narratorem. Poznajemy główną postać dzięki relacjom innych bohaterów.
Mam nadzieję wypożyczyć niebawem więcej książek Jodi.

A dzień? Załatwiłam pracę -  zaczynam we wtorek jako sprzedawczyni, nic wielkiego. Wiadomo, nie jest to praca moich marzeń, ale przecież żadna praca nie hańbi, a pieniądze nie rosną na magicznym drzewku. Przypomina mi się scena z "Pinokia" , kiedy "przyjaciele" namówili go, żeby zakopał pieniążki - rzekomo miało wyrosnąć tam drzewo, jak z pestki.
Podyskutowałam z Bartkiem na temat podziału muzyki na ambitną i nieambitną - według mnie bzdurnego, ale to temat na dłuższy wywód.
I odebrałam mnóstwo pochwał za wczoraj. Za przemówienie, za prezent, za ciasto. Tak więc wstawiam obiecane zdjęcie kremówki (produkcji D-I-Y). W sumie lepszą nazwą byłoby "ciasto kremówkowe", wszak nie jest to oryginalna kremówka wadowicka, nie miałam czasu na ciasto francuskie.

środa, 25 maja 2011

Have you ever dreamed a night like this?

Caro Emerald - Night like this.
I znowu, znowu ten utwór ma w sobie coś... południowego, latynoskiego. Ach, wpiąć we włosy czerwoną różę, założyć długą sukienkę i pójść na Stare Miasto posłuchać ulicznych gitarzystów słonecznej Hiszpanii...
Chyba zbyt marzą mi się wakacje? Tak teoretycznie w liceum właśnie je rozpoczęłam. Zdałam ostatnią maturę.
Upiekłam dzisiaj kremówkę - prezent na urodziny księdza proboszcza. Jutro wstawię zdjęcie. Niestety, nie jest to kremówka wadowicka... Bardziej ciasto biszkoptowe z kremem kremówkowym.
Jutro fortepian. I jutro Dzień Matki. Prezent mam - krem, a  będzie i orchidea, ale po tym, jak wczoraj moja  mama wyznała, że lubi książki przygodowe i książki o rodzinie, zachciałam nabyć też jakąś lekturę dla niej.  W oko wpadła mi właśnie ta - Sekretny język kwiatów. I choć chyba nie jest ani przygodowa, ani o rodzinie - myślę, że ją kupię.
Boję się jutra.... Mało ćwiczyłam. Mało grałam.

Buena...

Nie jestem zachwycona. Aż bym zjadła coś słodkiego. Jeszcze jutro - rozszerzony niemiecki. Oby nie gorzej niż dzisiaj.

Blue Cafe - Buena. Towarzyszy mi od kilku godzin. Niby takie banalne, teledysk - prawda, beznadziejny. Mówią, że nowa wokalistka się nie sprawdza - no tak, Tatiana była charakterystyczna, a nie piosenkareczką jedną z wielu. Ale i tak uwielbiam ten utwór. Taka przyjemna muzyczka, która może sobie lecieć w tle. I jakieś takie latynoskie przebłyski. Coś ostatnimi czasy lubuję się w takich południowych brzmieniach.

...De alto Cedro voy para Marcane
Llego a Cueto voy para Mayari...

Byłam w bibliotece. Co wypożyczyłam? 
Gabriel García Márquez, Paulo Coelho, Elizabeth Gilbert. Kolumbia, Brazylia i, o dziwo, Ameryka.
Mam ochotę po raz enty obejrzeć Dirty Dancing, zwłaszcza Havana Nights - dla mnie film wyjątkowy. Ciekawa jestem, czy mój luby zdecyduje się na kurs tańca. Marzy mi się teraz takie latino....
Chciałabym uciec od Internetu, od zakłamania, od fast life. Wypić sangrię, zatańczyć tango, popatrzeć na tancerki flamenco. Wystawić buzię do słońca i powiedzieć: "Jestem wolna".






P.S.:  Hiszpańskie bueno zastępuje jakikolwiek przymiotnik nacechowany pozytywnie. A więc bueno to dobry, przystojny, miły, silny, zdrowy, wielki, mocny, grzeczny, porządny....
Give a bit of bueno to me...

poniedziałek, 23 maja 2011

Alice in Wonderland




Aby nie smęcić (zostawię to sobie na kiedy indziej) - co nieco Arthura Rackhama.
Ten angielski ilustrator jest jednym z moich ulubionych. Wiele, wiele baśni, bajek, opowiastek, historyjek zostało przyozdobionych jego pracami, a bez sensu wklejać wszystko - wtedy sprytniejsze byłoby podanie linku do galerii, czyż nie? Dlatego wklejam tylko kilka, z "Alicji....". Wiktoriańskie takie, mają specyficzny klimat.










niedziela, 22 maja 2011

Nienawidzę mieć urodziny!

I nie chodzi o sam fakt starzenia się i o teorię, że każdy dzień zbliża nas do śmierci. Nie.
Wszyscy mnie lubią i kochają, a osoby, które w życiu się do mnie nie odezwały na nk i facebooku składają życzenia. W tym roku ubezpieczyłam się i zablokowałam dodawanie komentarzy. Pomijając fakt, że osoby, które są dla mnie ważne i  -  w założeniu - bliskie - te zapominają.
Jest kawa, są ciasteczka, są goście. Super. I te wszystkie "Taki duży kawałek tortu?! Połowę! Nie mogę, odchudzam się!". I widzę, jak wszystkim ślinka cieknie na sam widok bananowca, ale jedna przed drugą - żadna nie odważy się zjeść CAŁEGO kawałka. I jeszcze to siedzenie i gadanie na jeden z tematów: ta wredna Kaśka, narzekanie  na lekarzy, odchudzanie się, ta wredna Kaśka, narzekanie. Hipokryzja jak się patrzy. Aha, i jeszcze. Te kłótnie w domu, bo ja chcę SAMA robić sałatkę, a wolałabym, żeby jednak nie było udek. I dostałam, tak, piękny, PIĘKNY bukiet róż od lubego, ale teraz wychodzi na to, że PRZEZE MNIE on płacze (bo rzekomo nakrzyczałam) i moja mama każe mi go przeprosić.
Przepraszam za ten kilogram żółci, ale naprawdę nie rozumiem jak urodziny mogą być ulubionym dniem w roku.

Oczywiście róże piękne. Tylko "urodziny" niezbyt.








czwartek, 19 maja 2011

To był maj...

Słonecznie. Ciągle tkwię w toskańskich marzeniach. Słońce - pomidory - bazylia - taki schemat, często uaktywnia mi się przy okazji podobnej do dzisiejszej pogody. Wolny dzień, przesiedziany z książką na balkonie, wokół pachnące zioła... Takich dni potrzebuję.
Odwiedziłam bibliotekę. Niby nic wybitnego nie wypożyczyłam. Przyjemne lekturki na takie jak dzisiejsze, słoneczne popołudnia. Zaczęłam czytać 3 książki jednocześnie, choć powinnam była przygotowywać się do jutrzejszego egzaminu. Tak sobie myślę, że to chyba dobrze, że nie było "Jedz, módl się i kochaj" na stanie, bo toskańskie marzenia uaktywniłyby się jeszcze intensywniej.

Odkryłam na nowo Shakirę. Jej uroda, jej muzyka, jej taniec - ponownie mnie zachwyciły. Ta latynoska energia, a z drugiej strony jakiś spokój życia... Warto pamiętać, że Shakira to nie tylko "Waka Waka" ! Jako przykład - Gypsy, piosenka, która od wczoraj mi towarzyszy:


środa, 18 maja 2011

Trzy, dwa, jeden...

...Start.
Słowo wstępu.
Miałam kilka blogów, z czego tak właściwie jeden pielęgnuję. Brakowało mi czegoś więcej. Więc zakładam.


O czym będzie można tu poczytać?
Jak tytuł wskazuje. O kulturze, o naturze i o tym pomiędzy. Zamierzam dzielić się swoimi aktualnymi przemyśleniami i inspiracjami, a od czasu do czasu pokazać coś od kuchni - zdarza mi się coś potworzyć.

Blog będzie o... wszystkim.
I to mnie przeraża, bo usłyszałam kiedyś, że wszystko = nic.