niedziela, 7 sierpnia 2011

Żywot admirała

Połowa dnia spędzona w miejskim upale, druga połowa spędzona w herbaciarni na nerwowym obmyślaniu strategii jakby tu przejść na dworzec i nie zmoknąć. Msza w kościele świętych PiP i motyl próbujący się podnieść z zimnej kościelnej posadzki. Piękny admirał konający w chłodnej świątyni, wachlujący raz po raz skrzydłami, lecz zawsze spadający. Mały Ikar próbujący wznieść się do żyrandola. Szczęśliwy owad, którego nie nastąpił butem ani jeden parafianin. Po mszy wyniesiony na dwór. Czy odżyje?
Zafascynował mnie ten kontrast. Skwierczące kroplami potu na upale miasto vs. zimna posadzka kościoła. Ciężkie kroki zmęczonego tłumu vs. delikatny motylek. Ludzie, którzy czują się panami świata vs. wolny owad, który nie potrafi wznieść się w przestworza.
I idziemy brzegiem parującej szosy za miastem, po prawej leśna wyspa, po lewej wał i kanał, nie wiemy, gdzie jesteśmy. W retro szortach, do których brakowało wiązanej bluzki i kapelusza. Pachnie zbożem, pachnie żniwami, pachnie lasem, pachnie upałem, pachnie sierpniem, pachnie podnieceniem. Czujemy się jak nastolatkowie, a w głowie:
 
+


Young Alicia Silverstone + Tyler = oh my gosh!

2 komentarze:

  1. Nigdy nie zapomnę, kiedy do kościoła podczas mszy wleciał mały ptak. Był zielony jak koliber, trzepotał skrzydłami w witraże. Od tamtej pory coś się zmieniło...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten motylek walczył i wywalczył! Dotrwał do końca mszy, wyniosłem go na zewnątrz... po tym jak sfrunął na ziemię, jakaś pani przeniosła go na trawę :)

    OdpowiedzUsuń