poniedziałek, 4 lipca 2011

Małe kina

Najlepsze to małe kina
w rozterce i w udręce,
z krzesłami wyściełanymi
pluszem czerwonym jak serce.

Na dworze jeszcze widno,
a już się lampa kołysze
i cienie meandrem biegną
nad zwiastującym afiszem.

Chłopcy się drą wniebogłosy
w promieniach sztucznego świata,
sprzedają papierosy,
irysy i sznurowadła.

O, już się wieczór zaczyna!
Księżyc wyciąga ręce.
Najlepsze te małe kina
w rozterce i w udręce.

Kasjerka ma loki spadziste,
króluje w budce złocistej,
więc bierzesz bilet i wchodzisz
w ciemność, gdzie śpiewa film:

szeleszczą gaje kinowe,
nareszcie inne, palmowe,
a po chodniku bezkresnym
snuje się srebrny dym.

Jakże tu miło się wtulić,
deszcz, zawieruchę przeczekać
i nic, i nic nie mówić,
i trwać, i nie uciekać.

Srebrzysta struga płynie
przez umęczone serce
Drzemiesz w tym małym kinie
jak list miłosny w kopercie:

"Ty moje śliczne śliczności!
Znów się do łóżka sam kładę.
Na jakimż spotkam cię moście?
Twój
Pluszowy niedźwiadek".

Wychodzisz zatumaniony,
zasnuty, zakiniony,
przez wietrzna peryferie
wędrujesz i myślisz, że
 
najlepsze te małe kina,
gdzie wszystko się zapomina;
że to gospoda ubogich,
którym dzień spłynął źle.

Zastanawiam się, czy w tak zwanych "dzisiejszych czasach" kino ma sens...
Bo po co marnować czas, po co marnować pieniądze (a na bilety nie każdego stać...), po co tłoczyć się, skoro można znaleźć w internecie? Nawet ewentualne kupowanie płyt DVD w takim przypadku staje się po prostu nieopłacalne. Z łezką oku wspominam dzieciństwo, kiedy rodzice kupowali mi nowinki ze świata bajek na kasetach VHS. Wyjazd na  "Zakochanego kundla" w kinie Odra był przeżyciem na miarę wakacji w Honolulu.




Rodzice wspominali mi, jakim wydarzeniem we wsi było kino objazdowe. Wszyscy uwijali się z robotą na polu, by zdążyć się wykąpać, przebrać i pójść na seans. Do kina w mieście jechało się w stroju galowym, a po zakończonej ekranizacji bito brawa. 

Dźwięk przewijanej taśmy, przedwojenne szlagiery piosenki filmowej - tak, to kino miało magię.
Bo czym, do cholery, dzisiaj jest magia kina?
Multikina, tłocząca się młodzież z wycieczek szkolnych, popcorn jako główna atrakcja, seans reklam gum Orbit, kolorowe plakaty walające się dokoła, zapach środków dezynfekujących w toaletach, supernowoczesna klimatyzacja...
Magia?
A świat filmu? Aktoreczki - gwiazdy Hollywood, ukrywające twarze pod tynkiem zwanym dalej "makijażem", aktorzy - bóstwa nastolatek, zwracający na siebie uwagę brukowców li i jedynie licznymi skandalami? Gdzie ten prestiż, gdzie ta godność? Pola Negri, Audrey Hepburn, Rita Hayworth, Rudolph Valentino, Marilyn Monroe, Grace Kelly,  Liz Taylor -  kto je dzisiaj zastępuje?


Brakuje mi małych kin. Magicznych kin. Tych, z krzesłami wyściełanymi czerwonym pluszem. 
I żeby w bufecie była herbata, a nie popcorn. Tak wiem - nie wytrzymałyby konkurencji.

Ale wtedy bym zaczęła chodzić do kina. Z czystej przyjemności, a nie klasową wycieczką na premierę Harry'ego Pottera. 




2 komentarze:

  1. http://www.youtube.com/watch?v=7ZMDQ1tPSZI

    Też tęsknię za małymi kinami, gdzie ważny był film... I była pasja...

    OdpowiedzUsuń
  2. W małym kinie nikt już nie gra na pianinie...

    I nikt już nie śpiewa tak jak Fogg...
    Dziękuję za przypomnienie...

    OdpowiedzUsuń