piątek, 27 kwietnia 2012

Czekoladowy nihilizm

Nussbeisser odłożony w szufladzie był właśnie na tę noc.
Godzina po północy, cisza przerywana od czasu do czasu chłodzeniem laptopa, stos książek do opracowania na jutro, na które spoglądam z uśmiechem i ze stoickim spokojem mruczę "takiego ch...", w ogóle nie rozpoczęta praca zaliczeniowa (też na jutro ofc). Wycieczka po internecie, to piosenki z lat 90., to jakiś ciekawy blog, ooo nowe zdjęcia na facebooku, a nie - już widziałam, ale co mi tam, obejrzę 3 raz, phi, zaznaczyli status związku, hehe, pierdoły, totalny brak motywacji. Jakieś tytuły, jakieś hasła, słownik Doroszewskiego, słownik Sławskiego, słownik Dubisza, nie wiem, skąd się tu wzięły...
I totalnie mnie to nie martwi.
Osiągnęłam szczytową formę mamtowdupizmu, w jakiś przedziwny sposób uświadomiłam sobie, że i tak nie będę miała w życiu wszystkiego, jakaś hierarchia musi być.
Niepodobna do mnie - na niczym mi nie zależy.
Róbta co chceta, hulaj dusza piekła nie ma.

Czekolada to takie cudowne remedium.
Kosteczka za kosteczką i problemy znikają.
Po co jointy, papierosy, dopalacze, alkohol, kawa, seks, gry wideo, pizza, po co ten cały syf, skoro jest mleczna czekolada z orzechami...
Po co dyskoteki, zakupy, kino, uduchowienie przez sztukę, po co ta cała ściema, skoro jest czekolada...
Po co antydepresanty...?

Położyć się znowu o czwartej, wstać na szóstą, przed zajęciami przejść się bulwarem, zapalić, poczuć promyki wiosennego słonka i oddać się podmuchom wiatru. "Lubię nazywać to dekadencją, ale wiem, że jestem żulem" - takie hasło mignęło mi gdzieś w internecie.
Nie jeść przez tydzień, żeby nadrobić 585 kilokaloriami rozkosznej tabliczki. To ma sens.

Pierdolenie o Szopenie.
Nie narzekanie, ale olewatorstwo do potęgi.
Co gorsze? Nie obchodzi mnie to.

Niech żyje czekoladowy nihilizm!
Tak sobie myślę, że odmóżdżenie w stylu dzisiejszego działa jak odwyk. 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz