sobota, 17 marca 2012

In shoes we trust?

No przede wszystkim koncert. Tym żyliśmy, tym żyjemy. Całe dnie prób, kombinowanie noclegów, autobusów, pociągów, żadnego alkoholu i papierosów, ciepłe herbatki i kisiele, sól emska obowiązkowo. Stres, poświęcone wieczory, uciekanie z zajęć od października. Myśli "to chór na poziomie, czego ja tutaj szukam, nie daję rady, ledwo czytam nuty...", niesnaski towarzyskie, kilka srogich imprez... I zaśpiewaliśmy. Frrrr i nie ma. Już zaśpiewaliśmy. Już.
Pół roku przygotowań na godzinę koncertu.
Już.
Zaśpiewaliśmy.
To jak fajerwerki. Tyle pieniędzy, żeby przez minutkę popatrzeć... i poszło. W eter.


Wkrótce Akatyst. Moja rola nikła, porównywalna z koncertami w MDK-u, ale panikuję.

Bez zmian, sypiam po 2-3 godziny, ale mam siły. Urwanie głowy, wiecznie zabiegana, stres... Odżywczy stres. Tak, jak żyłam kiedyś. Jest dobrze. Może to Wiosna czarodziejka, którą wszyscy już zaczynają się cieszyć.
Coś w tym jest.
Spacerowałam dzisiaj po moim-nie-moim mieście i wydawało mi się... lepsze. Po prostu lepsze.
To dobry moment na nową parę butów.
I życie staje się piękniejsze.
W wiośnie siła? A może w butach?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz