środa, 25 maja 2011

Buena...

Nie jestem zachwycona. Aż bym zjadła coś słodkiego. Jeszcze jutro - rozszerzony niemiecki. Oby nie gorzej niż dzisiaj.

Blue Cafe - Buena. Towarzyszy mi od kilku godzin. Niby takie banalne, teledysk - prawda, beznadziejny. Mówią, że nowa wokalistka się nie sprawdza - no tak, Tatiana była charakterystyczna, a nie piosenkareczką jedną z wielu. Ale i tak uwielbiam ten utwór. Taka przyjemna muzyczka, która może sobie lecieć w tle. I jakieś takie latynoskie przebłyski. Coś ostatnimi czasy lubuję się w takich południowych brzmieniach.

...De alto Cedro voy para Marcane
Llego a Cueto voy para Mayari...

Byłam w bibliotece. Co wypożyczyłam? 
Gabriel García Márquez, Paulo Coelho, Elizabeth Gilbert. Kolumbia, Brazylia i, o dziwo, Ameryka.
Mam ochotę po raz enty obejrzeć Dirty Dancing, zwłaszcza Havana Nights - dla mnie film wyjątkowy. Ciekawa jestem, czy mój luby zdecyduje się na kurs tańca. Marzy mi się teraz takie latino....
Chciałabym uciec od Internetu, od zakłamania, od fast life. Wypić sangrię, zatańczyć tango, popatrzeć na tancerki flamenco. Wystawić buzię do słońca i powiedzieć: "Jestem wolna".






P.S.:  Hiszpańskie bueno zastępuje jakikolwiek przymiotnik nacechowany pozytywnie. A więc bueno to dobry, przystojny, miły, silny, zdrowy, wielki, mocny, grzeczny, porządny....
Give a bit of bueno to me...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz