poniedziałek, 13 lutego 2012

Goodbye Whitney

Spory czas mnie tu nie było. Upublicznianie po raz kolejny pseudofilozoficznych rzygów nie przystoi. Myśli różniaste mnie atakują, ale wciąż za dużo wycinków, a za mało gazet. Z dnia na dzień obiecuję sobie, że pójdę wcześniej spać, ale około 2 w nocy uświadamiam sobie, jak bardzo się oszukuję... Wczoraj położyłam się o 22. Wstałam po półtorej godziny wiercenia się w kołdrze, plątania między kołdrą a kocykiem i dumania, która może być godzina, a telefon leży przecież na biurku. Zaczęłam czytać Leca. Całą noc. Rekomendacja Umberta z tylnej okładki jest prawdziwa. O ile będzie można zasnąć...

Zmarła Whitney Houston. O tym trąbią dziś media. Dlaczego o tym piszę? Bo naszła mnie refleksja, że odchodzą wielcy ludzie... OSTATNI wielcy ludzie. No, może jedni z ostatnich. Nie trzeba daleko sięgać pamięcią: Szymborska, Jarocka, Havel, Mrowiec, Violetta Villas, trochę dawniej Kwiatkowska, Zembaty, Liz Taylor czy Kownacka - akurat to przyszło mi na myśl. Jeszcze Micheal Jackson i Steve Jobs. Albo Marek Edelman.
Tak, jestem dekadentką.Tak, retro klimaty, wiem. Tak, uważam, że XXI wiek oprócz nowinek techniczno-informatycznych nie wniósł niczego wartościowego do ludzkości.
Odchodzą wielcy ludzie... Ci, którzy debiutowali, kiedy mnie jeszcze nie było na świecie. I będą odchodzili kolejni. Taka kolej rzeczy. I będą o tym mówili w mediach.
Ale za 10, 15, 20, 50 lat....? Ktoś umrze i powiedzą o tym gdziekolwiek? Napisze o tym ktokolwiek? Będzie to znaczyło cokolwiek?
Kto jest ikoną kultury tych czasów... Lady Gaga?
Odnoszę wrażenie, że kończy się pewna era. Może już się skończyła. Era powojennych rewolucji - w obyczajowości, w muzyce, w technice, w kulturze.
Co dalej?

Mówi się o trzech diwach: Whitney Houston, Marii Carey i Celine Dion. Z tych trzech Whitney cenię najbardziej, chociażby za to, że wśród rzewnych lirycznych pieśni znalazło się miejsce na ten taneczny hit mojego dzieciństwa:


Boję się. Boję się, że w końcu odejdą wszyscy wielcy - przecież to kiedyś i tak się stanie... A zostanie jedna wielka internetowa kupa ludzi, phe, nie ludzi, a motłochu, degradacja, totalna zagłada, wszystkiego powoli.. Tak to widzę, że wcale nie potrzeba wojny. Wystarczy takie "nic".
No chyba, że rewolucja - i zacząć od początku. Bo wszystko ma swój koniec. Idziemy "do przodu" - nowe wynalazki, nowe technologie, nowe zastosowania, nowe programy nauczania - a co, jak to się wyczerpie? Nie sądzę, żeby w nieskończoność dało się ulepszać i odkrywać - bo w końcu nie będzie czego.
Zresztą... Piję do czegoś, co większość odrzuca. Podobno mam skłonności do utrudniania sobie życia. Myślę o dziwnych rzeczach, innych niż kolor lakieru do paznokci i przesolonych buraczkach - kiedyś uważałam to za zaletę, dziś wiem, jakie to złe.
Ech, czuję się jak "ta mrówka rzucona na tory", niezrozumiała w świecie geniuszy, którzy moich bredni a)nie rozumieją (nie rozumią) b)nie słuchają c)o czym ty kurwa pierdolisz?
Czy ja mówiłam coś o pseudofilozoficznych rzygach?
Dosyć. Do łóżka.
Jutro walka z literaturą staropolską, gramatyką, logopedią i próbą zmienienia fakultetu (antropologia postkolonialna, ritual studies - hmm, rozwijanie zainteresowań?). Chór i zastanawianie się, czy walczyć o swoje i się odezwać, czy lepiej nie pytać, bo to straszne rozczarowanie usłyszeć "nie".
Dobranoc.
I przepraszam.

1 komentarz:

  1. A ja trochę na odwrót i nie na temat... coraz częściej przekonuję się, że Pani W. miała rację mówiąc, że prości ludzie są mądrzejsi i szczęśliwsi. Prości, nie prostaccy. Trochę żałuję, że tak jestem ukształtowana - za dużo myślę, za dużo refleksji, za dużo zamęczania. Żałuję, bo taka "wrażliwość i inteligencja" nie daje szczęścia. Żałuję, że przyjaciele udając, że jeszcze słuchają boich wykluczających się dywagacji, nie powiedzą mi w końcu: co ty kur* pierdolisz? Bo pierdolę. Tracę czas, tracę zmysły.

    Zgadzam się z Tobą, że ostatnio spotyka nas "obfitość odchodzeń". Wielkich ludzi. Myślę czasem - dopiero luty 2012, a już tyle złego. Co czeka nas dalej?
    Ale z drugiej strony...te wszystkie osobistości nie od początku były wielkie. Lubimy gloryfikować zmarłych - lubi to robić kultura i popkultura (wystarczy spojrzeć ile obrazków dla Amy W., czy Steve'a Jobsa pojawiło się na tumblrze po ich śmierci).
    Kto wie, może za 50 lat, gdy umrze Lady Gaga, Ty albo ja powiemy, że to była wielka osobowość, ikona... Daj Boże, żeby tą ikoną była ona, a nie gorsze elementy...

    OdpowiedzUsuń