piątek, 9 listopada 2012

Krótko o "Igrzyskach śmierci"

Nadrabiam braki filmowe, dziś w końcu obejrzałam "Igrzyska śmierci" na podstawie sagi Suzanne Collins.
O filmie naczytałam się przede wszystkim niepochlebnych recenzji. A że nudny, a że nic odkrywczego, a że dla gimnazjalistów, a że nie tak dobry jak książka (co faktem oczywistym przecie jest w większości przypadków), a że zbitka wątków z wielu wcześniejszych filmów i powieści...
Jak dla mnie - przy Avatarze (mam nadzieję jedyny raz w moim życiu, kiedy zasnęłam w kinie) wypada bardzo dobrze.
Przy sadze Zmierzch (gdzie widziałam tylko 1 część i nie zachęciła mnie do kolejnych wcale) - wypada bardzo dobrze.
Wydaje mi się, że te przykłady są dobrym porównaniem z podobnych półek: komercyjna młodzieżówka, trochę fantastyki.

Co mi się bardzo podoba w "Igrzyskach..."?
Wątek miłosny.
Miłość udawana. Uczucie dla sprzedania się. Fałszywa namiętność, byle wzruszyć publikę, zdobyć serca, byle się nie dać, byle przetrwać. Okłamywanie się, bo sytuacja wymaga. Bo tak było trzeba. Bo to jedyna szansa.
Żadne science-fiction, tu i teraz.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz