Codziennie rano odsuwam firankę z nadzieją, że ujrzę zieloną soczystą trawkę i delikatne promyki wiosennego słonka. Pocieszam się, że nie ma kałuż, albo że już prawie stopniał śnieg... Ale ileż można?!
Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek tak bardzo potrzebowała wiosny jak teraz.
Tęsknię za tym świeżym powiewem wiatru, za lżejszymi butami, za zwiewnymi apaszkami w miejsce wełnianych szali.
Nie zniosę ani dnia dłużej.
Tak, jak grzeczna licealistka któregoś dnia schleje się do nieprzytomności.
Tak, jak będąca na wiecznej diecie w końcu wpieprzy całą paczę chipsów.
Tak, jak imprezowiczka któryś weekend postanowi spędzić w domu, z rodzicami.
Wędzenie się we własnej gnuśności. A fuu.
"Ktoś przewidział tę jesień, bo staniała wódka"
Och, tak wielu chce wiosny. Chyba jest więcej aktów depresji w otaczającym nas świecie. Moja Zu. Tak ładnie piszesz. Rób to zawodowo.
OdpowiedzUsuń