niedziela, 10 marca 2013

To live is to die

W co wierzę?
Pierwsza odpowiedź: w Boga.
 Dalej w istnienie aniołów, w siebie (tego czasem mi brakuje), w swoje nieszczęście (rozważam opcjonalną klątwę), w efekt cieplarniany, w magiczne endorfiny mieszkające w czekoladzie, w kolczatki w Australii (bo nigdy ich nie widziałam, a wierzę, że tam żyją), w szczęśliwego pączka w Tłusty Czwartek, w czterolistną koniczynkę (już mniej), w talizmany (a bo ja wiem...)...
A w sny i ich szczególne znaczenie?

Coś jest na rzeczy. Kiedyś nawet kupiłam sobie sennik. Uczyłam się zapamiętywać sny i pisałam je w specjalnym notatniku.
Mówią, że autosugestia, że trąci okultyzmem, albo że głupota - jak te wszystkie horoskopy w gazetach.
Analiza kilku moich snów była trafna (choć i trefna się zdarzyła), a mam kilka takich, których chyba nigdy nie zapomnę.
Pamiętam na przykład, co śniło mi się, kiedy miałam 3 lata, a następnego dnia dowiedziałam się, że mam braciszka. I choć sen nijak miał się do sytuacji - może to kumulacja emocji sprawiła, że kolory tego snu pamiętam do dziś.

Sen tak straszny i intensywny, że obudziłam się z krzykiem, zapocona, albo w pozycji siedzącej też kilka razy mi się zdarzył.
Sen, kiedy po przebudzeniu nie wiedziałam, kim jestem, gdzie i skąd się tu wzięłam.
Sen, kiedy obudziłam się i myślałam, że dalej śnię.
Sen tak realny, że przebudzenie było tak inną rzeczywistością, że nie potrafiłam wrócić.
Półsen.
Świadomy sen.
Sen na jawie... Tu mam problem. Może po prostu poniosły mnie marzenia.

Sny o śmierci zawsze są traumatycznym przeżyciem.
Dzisiejszy był jednak... wyjątkowo.

W jednym śnie spotykam tak ważne dla mnie osoby. Co do M., to pamiętam dokładnie, w co był ubrany i gdzie to się działo. Pamiętam każdy ruch i ton głosu. I moje urażenie, kiedy mi odmówił...
Potem kraksa w lesie, niedaleko mojego domu. Jest Wszystkich Świętych. Są moi rodzice, jest P., jeszcze jacyś ludzie w tle, ciemno, ale jakaś niebieska poświata, jak na filmie. Powoli dojeżdża jakiś samochód. Światła, błysk, trzask (ale bez dźwięku, dziwne...).
Jesteśmy duchami. Ja i P. (Matko, jak wieje Szekspirem!). Jest cicho i głucho, o czymś rozmawiamy, ale nie pamiętam treści, bardziej scenerię.
Ostatnia scena: modlę się nad Jego grobem. Znam to miejsce, wiejski cmentarz. Patrzę na wielki nagrobek, gdzie wypisano Jego wszystkie zasługi i tytuły. Obok jest malutki kamień, tylko imię i nazwisko.
MOJE IMIĘ I NAZWISKO.


Kiedyś już widziałam we śnie swój nagrobek. Widziałam też swój pogrzeb, raz z delegacjami, kiedyś z garstką osób.

Według sennika śmierć przepowiada zmiany... Śmierć bliskiej osoby może zwiastować zerwanie kontaktu.
Hmm... Obudziłam się zapocona i wystraszona. Aż się zmęczyłam. Nie wiedziałam, gdzie jestem. Odruchowo sięgnęłam  po telefon. Jedna wiadomość, nieznany numer...
ON, nad którego grobem we śnie się modliłam, zmienił numer telefonu...
Masz ci los -  a jednak zmiany.

Odczuwam potrzebę rozmowy ze starym świrusem Freudem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz