środa, 30 stycznia 2013

Madeline

Nie chcę, nie umiem, nie dam rady - już to przerabialiśmy, więc obejdzie się bez fajerwerków. Trza przetrwać, trza przewalczyć.

Jak sobie pomagam, kiedy herbata, czekolada, popłakiwanie w poduszko-świnię, rozmowy "budujące" nie pomagają?

Wracam do źródeł.
Oglądam wieczorynki, czytam Czerwonego Kapturka i Kota w Butach.


Dziś Madeline jako najlepszy środek terapeutyczny.
Polecam, zdesperowana i załamana Z.



I pomyśleć, że wcale nie tak dawno (a może i dawno?) legalnie oglądałam wieczorynki (bo teraz trąci to dewiacją...), po wieczorynce kładłam się spać, prosiłam mamę o bajeczkę na dobranoc, rozmawiałyśmy chwilę: o szkole, o marzeniach... Chciałam zostać to pisarką, to malarką, to przedszkolanką. Kiedyś nawet zakonnicą, taką jak pani Clavele. Potem dziennikarką albo panią psycholog.
Kiedy miałam 7 lat, kładłam się we wrześniu z niedowierzaniem "Ojejku, ja już mogę chodzić do szkoły!".

A gdyby tak wrócić...?



2 komentarze:

  1. Madeline... moja ukochana! Pamiętam jak przez 3 lata w liceum nie umiałyśmy sobie z Olą przypomnieć jak się nazywała panna Clavel. Wymyśliłyśmy pannę Klarę...

    OdpowiedzUsuń
  2. Och, i ja ! Tyle oddałabym by wrócić. Jakże niewiele potrzebowałam wtedy do uśmiechu. Ot! A teraz? Pieprzone ambicje.
    Madeline ! Jedna z ulubionych bajek ! <3333

    OdpowiedzUsuń