Kicz ma prawo bytu i lubię go.. czasem? albo i często. Bo jest miło, ciepło, dobrze, fajnie, przyjemnie.
I siedzę na parapecie z kubkiem herbaty, patrzę się tępo w eter i słucham. Myślę, sięgam po książkę, znowu myślę, coś bazgrolę. Jakie to tanie. Jakieś świeczki zapachowe kopcą się gdzieś tam na drugim końcu pokoju - mojego pokoju, tak rozległego i tak ciasnego jednocześnie.
Scena niczym kadr pierwszego lepszego filmu o miłości/życiu/refleksjach/uzależnieniach/jakiegokolwiek czwartkowego hitu Dwójki.
Upieram się, że wieczorne picie herbaty to coś więcej. To mój rytuał. Herbata otrzeźwia umysł i uspokaja myśli. Czekam, aż trochę wystygnie, patrzę jak paruje, a wraz z parą ulatniają się te wszystkie dziwaczne pomysły. Pierwszy łyk, rozgrzewający, dostarcza nowych iskierek, nowych refleksji - czekam, aż trochę wystygnie - a myśli znowu uciekają. Szukanie siebie.
Mocna, gorzka albo aromatyczna owocowa, często biała, rzadziej zielona, bywa ziołowa, z cukrem - kiedy trzeba dosłodzić życie, podwójnie mocna esencja - kiedy potrzeba kopniaka.
Herbaciany rytuał.
Wieczorny rytuał.
Chyba lubuję się w banałach.
Piję i słucham:
Tajemniczy Maksymilianie P. - dziękuję za Twoją wiadomość. Zaintrygowała mnie i mile podbudowała, choć z drugiej strony zaniepokoiła, bo jakość mojego bloga - tak czuję - jest coraz gorsza. Mam nadzieję, że się nie rozczarujesz, z niecierpliwością czekam na jakąkolwiek e-formę z Twojej strony...
Zazdroszczę rytuałów... Rytuał herbaciany - to czyste zen. Chciałabym, chciała... Ale mnie raczej nie-myśleć trzeba niż myśleć topiąc w słodkiej otchłani herbaty. Dlatego nic ponad wycinanki i interneta...
OdpowiedzUsuń