Owoce sezonowe mają to do siebie, że je uwielbiam, cały rok na nie czekam, ale kiedy się najem... nawpieprzam... przesłodzę, nadużyję.... efektem jest odruch wymiotny i awersja. Do następnego sezonu.
Siedzę z misą truskawek z jogurtem. Kupiłam cały kilogram, jako rodzaj nagrody po egzaminie z modernizmu (10x ndst, 4x dst, 1x db i 1x +db), z racji wyduszenia najwyższej oceny - należy mi się! Miły pan chciał mi sprzedać dwa kilogramy w niższej cenie, ale:
- Paaaanie, ja sama mieszkam, kto to zje?
Pierwsze były pyszne, potem takie "jak truskawki", potem za słodkie, za kwaśne, już nie mooogę...
Ale kto to zje?
Siedzę sama w mieszkaniu. Współlokatorkom albo skończyła się sesja, albo przyjadą tylko na obronę. Pójść do sąsiada? Wyrzucić?
Fajnie samemu w mieszkaniu, choć przydałoby się towarzystwo. Zwłaszcza płci męskiej. Bo i resztki by pozjadał i słoiki pootwierał.
Aaaa... mam pająka w łazience. I co z nim zrobić?
Nie, mieszkanie w pojedynkę ma zbyt wiele minusów.
A że truskawki to rzekomo wyborny afrodyzjak... Tym bardziej przydałby się ktoś to wyjedzenia tej michy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz