Wielkanoc już nie. Zajączki, kurczaczki, jajeczka mało mnie wzruszają. Wielkie porządki, pieczenie mnóstwa ciast, skrobanie jaj, przygotowanie święconki - już bardziej (angażują, niekoniecznie wzruszają).
Same święta - jest ciepło i rodzinnie, zjemy za dużo ciasta, pogadamy, obejrzymy Shreka albo inne ustrojstwo w tv, odwiedzimy babcie i ciotki, pójdziemy na cmentarz, przy pogodzie pospacerujemy. Nic szczególnego. Jak w każdą niedzielę.
Punktem szczytowym jest Triduum Paschalne, a w nim szczególnie Wigilia Paschalna.
Triduum wiąże się z tym, że więcej czasu spędzam w kościele niż w domu. Ale nie zamieniłabym tego nigdy! Ciemność, skupienie, cisza, stopniowe rozjaśnianie kościoła świecami, w końcu zapalane są wszystkie światła, odzywają się organy i śpiewamy uroczyste "Gloria" - znam to na pamięć, a co roku przechodzą mnie dreszcze.
W mojej parafii tradycyjnie od przeniesienia Tabernakulum do Ciemnicy aż do wielkanocnej "Glorii" milczą organy. Ma to swój urok i podkreśla specyfikę Triduum.
Ale trochę szkoda, bo jest tyle cudownych chorałów Bacha, które aż prosi się zagrać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz