Odnoszę wrażenie, ze nie było mnie tu od wieków.
Czas...
Wiecznie zabiegana, wiecznie spóźniona.
Tendencja do robienia wszystkiego na ostatnią minutę to już moja cecha charakteru.
Ale z dnia na dzień jest coraz gorzej.
Rzut beretem od uczelni, a nie ma zajęć, na które bym nie przybiegła zdyszana 10 minut po rozpoczęciu (albo 13, kiedy winda nie działa; albo 15, kiedy winda się zacina). Jak mogłam przez 3 lata ogólniaka codziennie dojeżdżać? Wstawać o 5:15, nieraz jeszcze powtórzyć historię przy śniadaniu, nieraz zdążyć zapleść warkocz, nieraz wrócić z podwórka po sweter, bo za zimno? Maszerować przez pola na przystanek, w śniegu, w deszczu, czekać na autobus "bo na dwoje babka wróżyła: przyjedzie albo nie przyjedzie"?
Co się zmieniło, że nawet kiedy nastawię budzik jeszcze prędzej - i tak nie zdążam?
Tak samo myję zęby.
Tak samo szukam skarpetki do pary.
Tak samo podgrzewam mleko do płatków.
Tak samo przeglądam coś (cokolwiek, nawet gazetkę z Lidla) przy śniadaniu.
Tak samo ścielę łóżko i poprawiam poduszkę.
Tak samo pospiesznie wrzucam do torby wszystko, co może się przydać.
Robię sama kanapki - tu zmiana.
Spędzam mnóstwo czasu przed lustrem, bo bez makijażu nie wyjdę.
A nie było tak.
Wydaje mi się, że bez pomalowanych choć trochę oczu wyglądam na chorą.
I zastanawiam się: czy makijaż jest rodzajem maski?
Tej, którą muszę przyodziać, żeby wyjść do ludzi?
Korektor pod oczy, żeby nie były podkrążone, z sińcami, z worami, niewyspane, przepłakane.
Podkład na zmęczoną cerę, z czerwonymi krostkami.
Eyeliner, żeby w ogóle mieć oczy.
Tusz, żeby mieć oczy też za szkłami okularów.
Szminka. Tak, czerwona. Klasyczna. Bo dobrze wygląda. Bo dodaje pewności siebie.
Tyle czasu codziennie rano, żeby namalować maskę.
I nie wiem, nie wiem, gdzie jest granica między "wydobywaniem naturalnego piękna" a zatuszowaniem oznak nieprzespanej nocy. Gdzie zaczyna się codzienny teatr... No dobra, teatrzyk.
Wydaje mi się, że 'naturalne piękno' ma coś z maski, jak i maska z naturalnego piękna. Po pewnym czasie maski robią się lżejsze, stapiają się w całość.
OdpowiedzUsuńCzas płynie za szybko, po prostu. Coś go przyspiesza, nie wiadomo tylko co.