Jeszcze wrócę. Może prędzej, jeżeli będzie sposobność. Może wrócę mądrzejsza, z bagażem nowych doświadczeń, podszkolonym językiem, mniej zblazowana, wypoczęta i natchniona... Choć raczej wrócę i.... nic się nie zmieni.
Jak wrócę to napiszę.
Póki co nic nie wiem... Może wrócę po dwóch dniach... Straszyli... "Dziewczyny, jedziecie w ciemno", "Nikomu nie oddawajcie komórki ani dowodu!", "Mało to było sytuacji, że do burdelu pozaciągali?", "Będziecie tam chlały dzień w dzień", "Jak coś to dzwoń, uciekaj, na najbliższy pociąg do Polski, ewentualnie przyjedziemy po Ciebie!". No ludzie. Bez przesady.
Ale taki już jest ten paskudny świat, że daje podstawy ku takim obawom. Trudno. Trza spróbować. Damy se rady. Głupie (nie) jesteśmy. Trza coś przeżyć. Trza zaryzykować.
"Nie takie już były pewne siebie...". Wiem.
Zapowiadam około 3-miesięczny marazm na blogu. Choć i ostatnimi czasy rewolucji nie było.
A to mi tak jakoś po głowie chodzi, wakacyjne takie, hit ostatnich popijaw przy grillu:
Edit: Nie umiem pozbyć się tego dziwnego podkreślenia tekstu. Dziecko internetu ha-ha?